ROZMOWA:
KS. PIOTR WIŚNIOWSKI*: Internet pełen jest radykałów. Ale jest w nim równie dużo ludzi otwartych na wiarę, na dyskusję. Dla mnie zupełnie nowy etap poznawania internetu rozpoczął się kilka miesięcy temu, kiedy założyłem konto na Facebooku. Tak poznałem setki katolików z całego świata, którzy pokazują mi, jak można swoją wiarę krzewić w sieci. Kilka tygodni temu miałem taką sytuację w szkole, podczas katechezy. Przy pomocy projektora pokazywałem młodzieży, co robię na Facebooku, gdy nagle na czacie włączył mi się młody katolik z Indonezji. Nie mogłem z nim w tym momencie rozmawiać, ale poprosiłem, by przekazał moim uczniom świadectwo wiary. I on w kilku prostych zdaniach po angielsku wyznał swoją wiarę. Uczniowie byli zaszokowani, że człowiek z kraju w większości muzułmańskiego potrafi tak otwarcie i jasno mówić o katolicyzmie w internecie. To było fantastyczne!
Ksiądz działa nie tylko w polskiej sieci?
Oczywiście, że nie. Internet jest globalny, więc wykorzystuję szanse, jakie mi daje na kontakt z całym światem. Jakiś czas temu przez Skype’a poprowadziłem spotkanie modlitewne z młodzieżą mieszkającą w Gombong. Niesamowite, że choć dzieliło nas kilkanaście tysięcy kilometrów, to mogliśmy się widzieć i połączyć we wspólnej modlitwie. Podobnie wykorzystuję Facebook. Działam na nim m.in. na profilu "Ask a Catholic Priest", czyli "Zapytaj katolickiego księdza" - gdzie około 20 księży z całego świata odpowiada na pytania internautów. Funkcjonuje też profil "Ask a Catholic Nun", czyli "Zapytaj katolicką zakonnicę". Kolejnych fascynujących ludzi poznałem dzięki stworzonemu przeze mnie w lutym profilowi "Circle of Rosary - intercession prayer", czyli "Krąg Różańca - modlitwa wstawiennicza". Dziś ma on już blisko 1200 fanów. Dwoje z nich: nauczycielka akademicka z Filipin i lekarz wojskowy z USA, zaproponowali, abyśmy w "Kręgu" modlili się synchronicznie. I tak w każdy piątek o godzinie 15.00 czasu jerozolimskiego wielu z nas obecnych na tym profilu modli się w konkretnych intencjach.
Nigdy nie pojawiają się zarzuty, że ksiądz marnuje czas w internecie i lepiej by się czymś normalnym zajął?
Nie, nigdy żaden z moich przełożonych czy kolegów o tym nawet nie wspomniał. Moja obecność w internecie to hobby. Jestem tam poza codziennymi obowiązkami. Świadomość wagi sieci w Kościele jest coraz większa. Jestem kapłanem od 13 lat. Wprawdzie miałem w latach 80. atari, a potem w 1995 roku, pisząc magisterkę, korzystałem z internetu, ale to i tak nic. Dopiero moi koledzy, najmłodsi księża czy nawet klerycy wychowani już na internecie wprowadzają nowe spojrzenie na to zjawisko. Zasadą dobrej ewangelizacji jest: "po owocach ich poznacie". Te z cyberewangelizacji są bardzo dobre, więc nikt jej nie odrzuca.
Ma ksiądz blisko tysiąc znajomych na Facebooku, konta na Naszej-Klasie i Mojej Generacji. Na swoim kanale na YouTubie zamieścił ksiądz ponad sto nagrań. Do tego jeszcze prowadzi ksiądz blog. W jakim to wszystko celu?
Tak intensywnie zaczęło się to ponad trzy lata temu... Teraz pracuję z młodzieżą w XVII LO we Wrocławiu i oczywiście na parafii. Oni wszyscy są na okrągło w internecie, to tam można najłatwiej się z nimi skontaktować. Na początku dzięki Gadu-Gadu (choć obecnie już z niego nie korzystam) szybko odkryłem jak ogromny potencjał tkwi w internecie. A dowiodła tego przygoda, jaką przeżyłem w 2007 roku. Pewna dziewczyna przez przypadek znalazła mnie na Gadu-Gadu. W internecie nie ukrywam, że jestem księdzem, więc zagadnęła mnie i zaczęła opowiadać o swoim życiu, dwóch zawodach miłosnych, o tym, jak bardzo źle się czuje. I nagle wyznała, że ma już dosyć życia i że je sobie odbierze. Była przekonująca. Zawiadomiłem policję. Kiedy ją odnaleziono, okazało się, że była o krok od nieszczęścia. Zdążyła już odkręcić kurki z gazem... To wydarzenie uświadomiło mi, że księdzem mogę być także w internecie, że jest tutaj naprawdę wiele do zrobienia.
Właściwie do czego duchowny jest potrzebny w internecie?
Można go zapytać o swoje wątpliwości, zwierzyć mu się lub po prostu porozmawiać. To trochę tak, jak w ciemnym konfesjonale, gdzie nie widać twarzy ani spowiadającego się, ani spowiednika. Ludzie wtedy czują się swobodniej. A tu jeszcze w każdej chwili można wcisnąć "Escape" i zakończyć rozmowę. Oczywiście przez internet sakramentalna spowiedź jest niemożliwa, choć takie prośby pojawiają się coraz częściej.
Father Peter, ksWujek, Kicek, Yogi - ksiądz funkcjonuje w sieci pod wieloma nickami. Przystoi to duchownemu?
Każdy z tych internetowych pseudonimów ma swoją historię, niektóre są bardzo zabawne... Obecność w sieci wymaga wręcz posiadania nicków. To byłoby faux pas, gdybym ich nie miał.
Papież Benedykt XVI kilka tygodni temu nawoływał, by duszpasterstwo rozszerzyć na dziewiąty "cyberkontynent". By księża zakładali blogi, konta na Facebooku i YouTubie i w ten sposób ewangelizowali. To księdza zainspirowało?
List Ojca Świętego jest potwierdzeniem słuszności mojej obecności w sieci od kilku lat. Już jednak Jan Paweł II w 1983 roku podczas pielgrzymki na Haiti nawoływał do zaangażowania "nie w powtórną ewangelizację, ale właśnie w ewangelizację nową. Nową w swym zapale, w swych metodach, w swym wyrazie". Zwłaszcza internet daje możliwości i środki do tej nowej ewangelizacji.
Dla księdza to jest kolejne pole do ewangelizacji? Czy raczej tylko sposób dotarcia do ludzi?
I jedno, i drugie. Dziś żyjemy w takim świecie, że jeżeli czegoś nie ma w Google’u, to dla milionów ludzi to zwyczajnie nie istnieje. I dlatego Kościół po prostu musi tam być. Z drugiej strony sieć jest ogromnym polem misyjnym. Dosłownie. Dwukrotnie chciałem wyjechać na misję i dwa razy z powodów obiektywnych mi się to nie udawało. Potem jednak odkryłem, że to, co robię w sieci, jest jak praca misjonarza. I podobnie trzeba się do niej przygotowywać od strony duchowej i intelektualnej. Trzeba być przygotowanym na ataki, wiedzieć, jak im się nie poddać. Sam miałem kilka takich sytuacji, kiedy pojawiały się drastyczne, radykalne komentarze, obelgi i musiałem umieć sobie z nimi dać radę.
Jak według księdza wyglądać będzie przyszłość Kościoła w internecie?
Prywatnie marzy mi się, by stworzyć najpierw na stronach, na których jestem obecny, a potem na wszystkich polskich katolickich stronach internetowych specjalną zakładkę: "Misje w sieci, czyli duchowy telefon zaufania". Gdzie wiadomo by było, że w danych godzinach codziennie dyżuruje ksiądz, zakonnik czy siostra zakonna i że można z nimi wirtualnie, na żywo porozmawiać, poradzić się, a wręcz pospierać. Ta działalność miałaby swój określony regulamin i można by w niej wykorzystać możliwość czatu, rozmowy głosowej czy wideo. To na pewno byłoby motywacją dla wielu duchownych, którzy angażowaliby się w taki projekt, do nieustannego dokształcania siebie i stałej modlitwy, bo rozmowa na żywo z często wymagającymi internautami jest inna niż rozmowa w zakrystii, kancelarii parafialnej czy nawet w konfesjonale. Myślę też, że w niedalekiej przyszłości Kościół zacznie uznawać potrzebę e-misjonarzy oraz szkolić się w tym zakresie. Tak jak się przygotowuje do zwyczajnych misji. Kapłani, siostry zakonne czy świeccy, którzy poczują potrzebę e-ewangelizacji, będą mogli się skontaktować ze swoim biskupem, pokazać projekt takiej działalności i rozpocząć swoje misje. Dlatego sądzę, że dobrze by się stało, gdyby np. w diecezjach powstały specjalne zespoły mianowane przez odpowiednią władzę kościelną i złożone z duchownych, informatyków, psychologów, które mogłyby aktywnie planować działania w internecie. Już dziś jest ogromna baza chętnych do tego, by tak właśnie się realizować. Na stronie www.kaplani.com.pl jest kilkadziesiąt blogów, a nawet wideoblogów księży. Blogują też pierwsi polscy biskupi. Zresztą uważam, że gdyby święty Paweł lub inny apostoł miał takie możliwości, na pewno korzystałby z internetu, spierając się z przeciwnikami na Facebooku, a listy do wiernych publikując na swoim blogu.