O tym, że do Smoleńska mają jechać archeolodzy, minister Michał Boni mówił 5 maja. Stało się to po informacjach, że na terenie katastrofy wciąż można znaleźć rzeczy osobiste należące do ofiar. Wtedy Boni mówił się, że badacze mogliby wyjechać "w połowie przyszłego tygodnia".

Reklama

Jednak od jego wypowiedzi minęły dwa tygodnie, a archeolodzy z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN oraz Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie wciąż nie dotarli do Smoleńska. Dlaczego? Okazuje się, że zgodę na ich wyjazd musi wyrazić także strona rosyjska. A ta mówi "nie".

Tę postawę rozumie prof. dr hab. Andrzej Buko, dyrektor Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. "Jedziemy ze specjalistycznym sprzętem. Nie dziwi mnie, że strona rosyjska może być zaniepokojona" - zauważa w rozmowie z tvp.info.

Inny problemem jest fakt, że lotnisko w Smoleńsku ma status obiektu wojskowego. Ale strona polska ma pomysł, jak wybrnąć z tej sytuacji. Naukowcy mogliby otrzymać status biegłych. Negocjaje w tej sprawie jednak wciąż trwają.

Archeolodzy, a także geodeci są gotowi do wyjazdu. W pierwszej grupie znalazłoby się od sześciu do ośmiu osób. Badacze przyznają, że im później wyjadą, tym ich zadanie będzie trudniejsze.