Projekt rozporządzenia trafił właśnie do konsultacji społecznych i wiele wskazuje, że rozpęta się wielka awantura. Nauczyciele są zszokowani tym pomysłem, gdyż nie mają wątpliwości, że taka zmiana reguł jeszcze bardziej obniży wymagania w szkołach, pogarszając ich poziom. Zagrożone są zwłaszcza przedmioty uważane w Polsce za trudne, a więc matematyka i fizyka. "Dzieciaki nie będą miały motywacji, aby się ich uczyć" - mówi nauczycielka z warszawskiego liceum.

Reklama

Resort oświaty tłumaczy, że możliwość przechodzenia do następnej klasy - nawet po oblaniu egzaminu poprawkowego - istnieje już w szkołach podstawowych i gimnazjach. Teraz chce dać taką same prawa uczniom szkół ponadgimnazjalnych. "Zmiana ta pozwoli na równe traktowanie ucznia w tym zakresie z każdego typu szkół" - przekonuje MEN.

Wydaje się jednak, że nie o równość tak naprawdę tu chodzi, tylko o to, aby umożliwić absolutnie wszystkim zdanie matury. Wtedy lepiej będziemy wypadać ze swoją "wykształconą" młodzieżą w międzynarodowych rankingach.

Bo trudno mówić o równości, kiedy po ukończeniu gimnazjum obowiązek szkolny się kończy. A kolejne stopnie edukacji to wolny wybór. Już teraz ranga liceum jako szkoły elitarnej została mocno nadszarpnięta. Wkrótce jego ukończenie może znaczyć mniej niż jakiejkolwiek szkoły zawodowej - nie da swoim uczniom ani wiedzy, ani umiejętności.

"Nie widzę powodu do takich ułatwień" - mówi Marek Pleśniar, szef Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty (OSKKO) .

Tym bardziej że to niejedyna zmiana. Resort dodatkowo chce umożliwić uczniom zdawanie egzaminu poprawkowego z dwu przedmiotów, z których dostali ocenę niedostateczną. Do tej pory można było poprawiać tylko jeden. Drugi w wyjątkowej sytuacji, za zgodą rady pedagogicznej. A teraz w każdym rodzaju szkół wszyscy z automatu mogliby oblać dwa przedmioty, licząc, że jakoś się uda przy drugim podejściu. OSKKO apeluje, żeby w szkole ponadgimnazjalnej zachować dawny zapis, bardziej motywujący ucznia do pracy. "Uczniowie powinni wziąć odpowiedzialność za siebie i wiedzieć, że przejście do następnej klasy jest uwarunkowane zaliczeniem każdego przedmiotu. I nie może to być tylko fikcja" - mówi Ronald Parzęcki, wicedyrektor warszawskiego Liceum im. Jana III Sobieskiego. W ich szkole często się zdarza, że uczniowie powtarzają klasę. Na jednych to działa motywująco. A inni odchodzą. "To tylko znak, że nie każdy się nadaje do liceum. Ale nie każdy musi je skończyć" - dodaje Parzęcki.

czytaj dalej >>>

Reklama



"Może w ogóle skasować oceny i przepuszczać wszystkich jak leci" - komentuje pomysł prof. Marcin Król, dziekan Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem to ewidentnie kolejny krok do umasowieniu szkół ponadgimnazjalnych. Pierwszym krokiem było obniżenie poziomu matury. "Jest tak skonstruowana, by prawie każdy mógł ją zdać" - mówi Król.

I przytacza przykład z tegorocznego egzaminu z wiedzy o społeczeństwie, w której padały banalnie proste pytania np. o to, ile trwa kadencja prezydenta. "Kto trafi do liceum, nie ma szans, żeby go nie skończyć. A teraz dodatkowo daje się furtkę dla uczniów, którzy gorzej sobie radzą. Tymczasem elitaryzm jest wpisany w edukację: są gorsi i lepsi. I próba likwidacji tego nie wróży nic dobrego" - mówi prof. Król. Także jego zdaniem ministerstwu chodzi przede wszystkim o statystyki. Im więcej uczniów ma wykształcenie średnie, tym więcej punktów dla polskich szkół, i tym lepiej polska edukacja wypada w statystykach.

Obecnie, jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, do liceów chodziło 44 proc. młodzieży. Podczas gdy jeszcze 15 lat temu było to niecałe 30 proc. W zeszłym roku szkolnym do matury w liceach przystąpiło 97,4 proc. A tylko dwa i pół procent jej nie zdało.

Jednak zdaniem prof. Jana Hartmana pomysł ministerstwa nie jest całkiem zły, ma też swoje dobre strony. Na przykład, że uczniowie nie będą tracić roku z powodu jednego przedmiotu, na którym im się powinęła noga.

"I może nauczycielom będzie łatwiej dawać niedostateczny, bo będą wiedzieli, że nie przesądzi o losie ucznia" - mówi Hartman. Jednak i on przyznaje, że motywacja resortu może być inna. "Dążenie polityki edukacyjnej jest takie, żeby 80 proc. społeczeństwa miało zdaną maturę" - mówi.

A że w sposób odwrotnie proporcjonalny przekłada się to na jakość kształcenia, to już trudno.