Bezdyskusyjne są dwie rzeczy: powodzianom trzeba pomóc i będzie to kosztować. Ale kampania wyborcza napędza swoistą rywalizację w deklaracjach pomocy. Zwłaszcza że rachunki za nie zostaną wystawione później. Tak więc SLD proponuje, by na pomoc przeznaczyć cały zeszłoroczny zysk NBP. Niedługo wpłynie on do budżetu. To niemal 4 mld zł. PiS też uważa, że 2 mld zł proponowane przez rząd to za mało. – Skoro w 1997 roku straty po powodzi, która była tylko na Odrze, wyniosły 13 mld zł, to teraz muszą być większe – argumentuje rzecznik klubu PiS Mariusz Błaszczak.

Reklama

Gdy rząd zapowiedział, że powodzianie dostaną do 6 tys. zł, ze strony SLD i PiS natychmiast padło: to za mało. I obie partie zaproponowały dwa razy większe kwoty.

Jaką łączną sumę pomocy zaproponuje PiS – na razie nie wiadomo. Klub parlamentarny przygotowuje cały pakiet rozwiązań. Oprócz zwiększenia zasiłków dla powodzian ma zaproponować możliwość skorzystania z pieniędzy na roboty publiczne dla osób, które będą odbudowywać domy. Do tego zwiększenie wyprawki szkolnej dla poszkodowanych dzieci ze 100 do 300 zł.

Niektóre pomysły brzmią wręcz egzotycznie. Tak jak ten zaproponowany przez Grzegorza Kołodkę. Były minister finansów w rządach lewicy chce, by wprowadzić podatek solidarnościowy na powodzian. Mieliby nim zostać obłożeni najbogatsi podatnicy.

Do pierwszego starcia zwolenników tych koncepcji dojdzie na posiedzeniu sejmowej komisji finansów publicznych, która musi zaaprobować wniosek ministra finansów o wykorzystanie rezerw budżetowych na usuwanie skutków powodzi. Premier Donald Tusk zapowiadał wczoraj, że rząd będzie bronił budżetu przed nadmiernymi zakusami. – Gdyby to się miało zmienić w przetarg ambicji prezydenckich, to wiadomo, czym by się to miało skończyć – mówił.