Co wynika z badania?
• Brytyjczycy chętniej spędziliby weekend z Włochem albo Rosjaninem niż z Polakiem
• Uważają, że jesteśmy pracowici, przyjaźni i zaradni
• Wiedzą, że przyjechaliśmy na Wyspy, bo w Polsce mało zarabiamy.
• Są zaskoczeni wysokim poziomem wykształcenia Polaków
Wyniki komentują dla DZIENNIKA prof. Halina Grzymała-Moszczyńska, psycholog międzykulturowy z Uniwersytetu Jagiellońskiego i w Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej w Warszawie, oraz David Hay, emerytowany profesor Uniwersytetu w Nottingham w regionie Midlands.
KATARZYNA SKRZYDŁOWSKA-KALUKIN: Jaki obraz Polaków wyłania się z tych badań?
HALINA GRZYMAŁA-MOSZCZYŃSKA*: Polak to dobry pracownik. Jednak tak dobry, że zagraża rynkowi. Dlatego chciałoby się ograniczyć jego obecność. Jednocześnie - prywatnie niewiele wnoszący do społeczności. I nudny.
Nudny? To dlatego Polacy są na ostatnim miejscu wśród narodów, z którymi Brytyjczycy spędziliby wolny czas?
Wolą tych, których znają. A nas nie znają. A jak się kogoś nie zna, to nie chce się też z nim spędzać weekendu. Włochów, Francuzów i Hiszpanów Brytyjczycy znają doskonale, bo na Wyspach jest tradycja spędzania wakacji na południu Europy, panuje moda na włoską kuchnię. Niemców też oczywiście znają, a Rosjan, nawet jeśli mniej, to wydają im się ciekawi, bo egzotyczni. Brak zainteresowania wspólnym weekendem nie jest przejawem niechęci do nas, tylko obojętności. To znajduje potwierdzenie w odpowiedziach na inne pytanie tego sondażu, z których dowiadujemy się, że Brytyjczycy nie są zainteresowani Polską. Nie są, bo z tego, że ogrodnik, który strzyże im trawę, jest Polakiem, nie wynika, że coś wiedzą o jego kraju, że ten kraj zechcą odwiedzić.
Brytyjczycy traktują nas wyłącznie jako pracowników? A może też jako partnerów?
Raczej jako pracowników. Jednak podkreślam – dobrych. I pamiętajmy, choć to tylko pracownik, to u rodziców sprzeciwu nie budzi perspektywa małżeństwa własnego dziecka z Polakiem. To nie byłoby mezaliansem.
A lubią nas chociaż?
No cóż... Dobrze rozumieją powody, dla których znaleźliśmy się u nich. To, że jesteśmy tam z przyczyn ekonomicznych, a nie na przykład dlatego, że Polska jest zacofana. Uważają, że jesteśmy dumni z faktu, że jesteśmy Polakami. A więc odbierają nas pozytywnie. Mają o nas dobre zdanie.
Czy to możliwe kulturowo, by Brytyjczycy uznali nas kiedyś za równych sobie?
W ramach mojego seminarium przeprowadzone zostały kiedyś badania na grupie osób, które odniosły na Wyspach Brytyjskich sukces. Pracowały w prestiżowych zawodach jako dziennikarze, nauczyciele czy tłumacze. Okazało się, że od ludzi tam zakorzenionych dzieli ich dramatyczna bariera. Polacy mają bardzo poważny defekt w funkcjonowaniu w Wielkiej Brytanii: nie odczytują kodów klasowych. Szczegóły w stroju, w dialekcie, świadczą o przynależności klasowej. Polacy tego nie widzą i nie rozumieją. Po bezskutecznych próbach przekroczenia granic wyznaczonych przez ten system i nawiązania kontaktu z osobami należącymi do innej grupy społecznej Polacy czują się odrzuceni. Nie rozumieją też tamtejszych reguł zachowania prywatności. Polak uważa, że jeżeli ktoś jest jego sąsiadem, to może go zaczepić, porozmawiać. A dla Brytyjczyka sąsiedztwo nie jest powodem do nawiązywania znajomości. Polacy nie rozumieją też dowcipu Brytyjczyków.
Nie rozumieją angielskiego humoru? A Monty Python?
Nie chodzi tylko o dowcip, ale o understatement (charakterystyczna angielska powściągliwość w wypowiedzi, która wywołuje ironiczny, dowcipny efekt - przyp. red.). Nie rozumiemy go językowo. Nawet jeśli ktoś świetnie mówi po angielsku. W szkołach i na kursach uczy się języka wyłącznie na poziomie lingwistycznym: gramatyka i konwersacja. Pomija się poziom kulturowy, czyli cały ten sos, bez którego nigdy nie uda nam się do końca pojąć cudzoziemca. Jednak trzeba zaznaczyć, że nie ma sensu zastanawiać się, co sądzą o nas Brytyjczycy, bo Wielka Brytania to ogromna wielokulturowość Londynu i homogeniczność miasteczek. W Londynie może i nie ma powodu, żeby nie uznać nas za partnerów, ale w miasteczkach będzie to trudne. A w ogóle to oni nikogo nie chcą uznawać za partnera. Tacy już są. Ale za pełnoprawnego członka społeczeństwa - dlaczego nie? Uznali w ten sposób wiele narodowości. Z Polakami powinno im pójść łatwiej niż na przykład z Pakistańczykami, bo łączą nas europejskie korzenie. Gdybyśmy chcieli poznać odpowiedź na to pytanie, powinniśmy w sondażu zadać pytanie, jakiego lekarza wybrałbyś spośród podanych narodowości. Wtedy wiedzielibyśmy o ich stosunku do nas więcej.
Pytamy o coś ważniejszego. O to, czy mieliby coś przeciw małżeństwu ich dziecka z Polakiem.
Pytanie o lekarza powiedziałoby więcej. Tak. Nam to trudno pojąć, bo mamy o wiele, wiele ściślejsze związki rodzinne niż oni. A dla nich lekarz to ktoś, z kim osobiście są bardziej związani niż z dorosłymi dziećmi. Jednak pamiętajmy, że teraz bardzo uogólniamy, bo mieszkańcy Wielkiej Brytanii to nie tylko Anglicy czy Szkoci, ale też Hindusi, u których związki rodzinne są bardzo silne. To, że Brytyjczycy zgodziliby się na ślub córki z Polakiem, nie oznacza, że uważają nas za dobrą partię, tylko to, że nie byłoby to dla nich nie do przyjęcia. Bo gdyby córka przyprowadziła Turka, to też powiedzieliby: drogie dziecko, ślub to twoja decyzja.
Z badań wynika, że mają nas za ludzi pracowitych, przyjaznych, zaradnych. Tylko czy w ich oczach, tak jak w naszych, są to na pewno zalety?
Tak. I trzeba przyznać, że tym ich zadziwiamy. Tą zaradnością, umiejętnością zorganizowania rzeczywistości, żeby lepiej działała. To nasza wyrobiona przed 1989 r. umiejętność działania poza procedurami. Studenci opowiadali mi, że pracując na Wyspach, zrewolucjonizowali obsługę pewnej restauracji. Gdzieś było wąskie gardło, tworzyło się niepotrzebne zamieszanie, a oni pokazali miejscowym, że można obejść ograniczenia. Że procedur nie trzeba się sztywno trzymać, tylko można je zmieniać.
Uważają, że jesteśmy dumni z faktu bycia Polakami. O czym to świadczy? Że mamy w sobie tyle godności czy o tym, że po prostu chcemy, żeby tak o nas myśleli?
Polacy bardzo akcentują swoją narodowość. Różnimy się tym od innych nacji. Jesteśmy bardzo zakorzenienia w historii. Jednak nasze zakorzenienie historyczne to poważna przeszkoda w komunikowaniu się. Jeśli nie zna się naszej historii, trudno nas zrozumieć. Bo nikt nie pojmie, o co nam chodzi, kiedy mówimy o sympatii albo antypatii do naszych sąsiadów czy choćby o kierunkach współpracy zagranicznej. Nawet nasza znajomość II wojny światowej jest o wiele wyższa niż u nich.
Zostaliśmy wpuszczeni do salonu. Ale po to, żeby w nim posprzątać. Czy taki wniosek płynie z tego sondażu?
Raczej nie jesteśmy traktowani poważnie. Mamy mało uprzywilejowaną pozycję. Stoimy w salonie, ale nie należymy do towarzystwa.
Prof. Halina Grzymała-Moszczyńska jest psychologiem międzykulturowym, wykłada na Uniwersytecie Jagiellońskim i w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej w Warszawie. Specjalizuje się w adaptacji kulturowej uchodźców i imigrantów. W kwietniu zorganizuje konferencję poświęconą psychologicznym i kulturowym skutkom emigracji
Polacy nas pozytywnie zaskakują
David Hay, emerytowany profesor Uniwersytetu w Nottingham w regionie Midlands
Polacy mają wśród Brytyjczyków bardzo dobrą opinię. Kiedyś popularnym w Wielkiej Brytanii stereotypem na wasz temat było przedstawianie was jako Irlandczyków z Europy Środkowej, czyli ekstrawertycznych katolików lubiących wypić. Dziś częściej dzielimy Polaków na dwie kategorie: wysokich arystokratów do złudzenia przypominających brytyjską klasę wyższą oraz barczystych chłopów. I nie widzę pod tym względem różnic w poszczególnych regionach Wielkiej Brytanii.
Anglicy wciąż pamiętają Polaków, którzy przybyli tu zaraz po II wojnie światowej. Utworzyli oni u nas bardzo szanowaną społeczność. Ci, którzy przyjeżdżają dziś, są doceniani za inteligencję i pracowitość, szczególnie w pracach manualnych, które nie są zbytnio popularne wśród brytyjskich pracowników.
Media rozpisywały się na temat gangów złożonych z imigrantów, którzy sprowadzają na Wyspy młode dziewczyny i zatrudniają w domach publicznych. Pisały o przemocy wśród robotników zbierających owoce na wsi. Jednak Polacy nie angażują się zazwyczaj w tego typu incydenty. Dlatego Brytyjczycy przychylniej patrzą na nich, niż na innych przybyszów z Europy Wschodniej. Przykładowo Rumuni są u nas w znacznej mierze postrzegani jako kryminaliści. A Polacy wprawiają Brytyjczyków w osłupienie, kiedy okazuje się, że choć pracują w sklepie, to mają wyższe wykształcenie. Brytyjczycy dotychczas nie zdawali sobie sprawy, jak niskie zarobki są w Polsce.
Najpoważniejszą barierą w stosunkach Brytyjczyków z imigrantami jest język. Mniej wykształceni imigranci nie umieją mówić po angielsku, choć Polacy w tym kontekście wypadają całkiem dobrze.
Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że Polacy niechętnie integrują się z Brytyjczykami i wolą przebywać w swoim towarzystwie. Wielu z nich tęskni za domem.