"To oczywiste, że przepisy ruchu drogowego w Polsce czy innych krajach nie są tak surowe jak w Wielkiej Brytanii. Szczególnie nasi goście z Europy Wschodniej muszą się nauczyć, że przepisy obowiązują ich tak samo, jak nas wszystkich" - oświadczył cytowany przez "Timesa" przedstawiciel szkockiego wymiaru sprawiedliwości Bill Aitken.
Właśnie Szkocji, którą imigranci bardzo sobie upodobali, przybysze z Polski stwarzają najwięcej trudności. I na drodze, i w sądach. Bo nie dość, że jeżdżą jak wariaci, to jeszcze trudno się z nimi dogadać. Rosnąca liczba polskich kierowców popełniających wykroczenia drogowe spowodowała, że szkockie sądy muszą na tłumaczy wydawać wielokrotnie więcej niż kilka lat temu.
Najwięcej wydają na ten cel sądy w Aberdeen, gdzie wydatki w ciągu trzech lat wzrosły o... 1200 procent. Wzrost ten przez konserwatystów jest określany jako zadziwiający. A według biura ubezpieczycieli pojazdów (MIB), które zajmuje się wypadkami z winy kierowców nieubezpieczonych, w ciągu dwóch lat zanotowano ponadtrzykrotny wzrost skarg na Polaków.
"Wystarczy obejrzeć na YouTube jeżące włosy na głowie filmy z udziałem polskich kierowców, by przekonać się o ich złej sławie i pojąć, że jeżeli chodzi o bezpieczeństwo na drogach, istnieje coś w rodzaju przepaści kulturowej" - podsumowuje "Times".