Gdy bramy klasztoru pokonali policjanci, byłe betanki nie stawiały oporu. Ale zachowywały się jak obłąkane. Raz śpiewały religijne pieśni i klaskały, potem obrzucały mundurowych stekiem wulgarnych wyzwisk. Innym razem znów śmiały się i wymachiwały rękami.
Mogły popełnić zbiorowe samobójstwo
Policjanci w pierwszej chwili nie wiedzieli, jak się zachować. "Zakładaliśmy najgorsze. Nawet zbiorowe samobójstwo zakonnic" - przyznaje negocjator. Na szczęście wszystkie dały się potulnie wyprowadzić do autokarów. Nawet już w autobusach, poza murami klasztoru, śpiewały, klaskały i cieszyły się.
"To sekta!" - skwitował ks. Mieczysław Puzewicz, który przyjechał do klasztoru. "Trzeba natychmiast poddać je terapii" - radzi w rozmowie z DZIENNIKIEM Dariusz Pietrek, koordynator Śląskiego Centrum Informacji o Sektach. "Jeżeli przegapimy moment, to kobiety mogą stać się wrogami Kościoła, nienawidzić go za to, co się stało" - dodaje.
Zaplanowały, że założą sektę?
Niektóre betanki wczoraj wróciły do rodzin. Pozostałe autokarami przewieziono do domów rekolekcyjnych w Lublinie, Nałęczowie i Dąbrowicy. Ale już wieczorem uciekły. Prawdopodobnie są razem, w jednym z lubelskich mieszkań.
"Nie możemy mieć pewności, że za tydzień nie zbiorą się gdzie indziej i nie założą sekty. Przecież mogły to zaplanować, może dlatego były takie uśmiechnięte, gdy opuszczały dom zakonny" - ostrzega w rozmowie z DZIENNIKIEM psycholog Michał Pozdał.
Jego zdaniem, zachowanie zbuntowanych betanek jest typowe dla zachowania członków sekt, poddanych praniu mózgów. To tłumaczy, dlaczego przez dwa lata 60 zakonnic nie chciało opuścić klasztoru, otwarcie sprzeciwiając się decyzjom Kościoła.