Ks. Maliński milczał półtora roku od czasu, gdy historyk IPN Marek Lasota ujawnił dokumenty rzekomo potwierdzające współpracę duchownego z komunistyczną bezpieką. Teraz jednak ksiądz ostro dementuje te informacje i wytyka historykowi liczne błędy.

Reklama

"Nie rozmawiałem z panem Lasotą praktycznie nigdy. On nie skontaktował się ze mną ani razu. Mieszkam i pracuję rzut kamieniem od jego miejsca pracy. Cóż było trudnego w tym, żeby wstąpić i porozmawiać o mojej sprawie? Ale on tego nawet nie spróbował" - żalił się ks. Maliński. Dowodził, że gdyby był tajnym współpracownikiem SB, nie miałby kłopotów z otrzymaniem paszportu i zgody na wyjazd na studia za granicę. A przecież takie kłopoty miał.

"Wezwał mnie kiedyś oficer i powiedział, że jak długo żyję, nigdzie nie wyjadę. Dlatego, że zabierałem dzieci na wycieczki w góry, a wychowywanie młodzieży to zadanie partii. Ja mam tylko pilnować zakrystii" - mówił ks. Maliński. Ksiądz opowiadał również, że kiedy już udało mu się wyjechać do Rzymu, dostał wiadomość o śmierci brata. Ale nie przyjechał na pogrzeb, bo bał się, że SB zablokuje mu możliwość powrotu na studia.

Były współpracownik Karola Wojtyły wspominał, że z polecenia kardynała kilkakrotnie kontaktował się z SB, ale wyłącznie w sprawach organizacyjnych. Było tak np., gdy trzeba było uzyskać zgodę na budowę kościoła albo zorganizować ekipę filmową, dokumentującą uroczystości kościelne.

Reklama

Odnosząc się do pseudonimu "Delta", pod którym rzekomo miał być zarejestrowany przez funkcjonariuszy SB, ks. Maliński powiedział, że poznał go dopiero niedawno. I udowadniał, że pseudonimem tym jest oznaczony ktoś inny. "W dokumentach ujawnionych przez pana Lasotę jest takie zdanie: <Delty> nie udało się zainstalować w otoczeniu biskupa Pietraszki. A ja przecież przez wiele lat znajdowałem się w najbliższym otoczeniu biskupa Pietraszki" - mówił Maliński.

Duchowny przywołał też wywiad z jednym z wysokich funkcjonariuszy SB, Andrzejem Szczepańskim, opublikowany w marcu tego roku w "Gazecie Krakowskiej". Oficer opowiadał w nim, że powszechną praktyką było przyznawanie jednakowych pseudonimów wielu osobom i żonglowanie nimi tak, by nawet niżsi rangą pracownicy SB nie wiedzieli, o kim mowa w dokumentach.

Całą prawdę o swojej rzekomej współpracy ks. Maliński ujawnia w wydanej właśnie książce "Ale miałem ciekawe życie".