Aleksandra Wilk z Krakowa latami czekała na to, by móc wykupić swoje mieszkanie. Oszczędzała pieniądze, ale ciągle było ich mało. Wreszcie jej marzenie się spełniło - pod koniec lipca weszła w życie ustawa o wykupie spółdzielczych mieszkań za niewielkie pieniądze. Pani Aleksandra natychmiast złożyła wniosek do spółdzielni Prądnik Czerwony - pisze "Fakt".

Reklama

Niemal co dzień zaglądała do skrzynki pocztowej z nadzieją, że dostanie odpowiedź. Dni mijały, a spółdzielnia milczała... Dopiero pod koniec października nadeszło pismo ze spółdzielni. Gdy pani Aleksandra otworzyła kopertę, oniemiała. Okazało się, że z wykupu nic nie będzie. Prezes Prądnika tłumaczył, że jest to niemożliwe. Jak się okazało, podobne odpowiedzi dostali także inni mieszkańcy tej spółdzielni. "To skandal!" - złości się pani Aleksandra. "Tyle czasu żyłam nadzieją, a spółdzielnia mnie zbywa" - mówi "Faktowi" rozgoryczona kobieta.

Czy wszystko stracone? "Wcale nie! - pociesza "Fakt" posłanka Lidia Staroń z PO, twórczyni ustawy o wykupie mieszkań. Tłumaczy, że po złożeniu przez lokatora wniosku spółdzielnie mają trzy miesiące na załatwienie wszystkich formalności. "Jeżeli spółdzielnia bezzasadnie wydłuża ten termin lub też odmawia wykupu, lokator powinien zawiadomić prokuraturę o popełnieniu wykroczenia przez prezesa takiej spółdzielni" - radzi na łamach "Faktu" posłanka Staroń.

Do pisma należy dołączyć kserokopię potwierdzenia, że złożyliśmy w spółdzielni wniosek o wykup mieszkania, a także pismo odmowne ze spółdzielni. Z tej rady zamierzają skorzystać mieszkańcy Prądnika Czerwonego. Doniosą na prezesa do prokuratury. Bo skoro prezes nie potrafi wywiązać się z swoich obowiązków, to powinien zmienić pracę - uważa "Fakt".

Reklama