Agnieszka przestała być magistrem w czerwcu 2006 r., gdy sąd w Przemyślu uznał, że wszystko, co napisała w swojej pracy na pedagogice, to kradzież. Dokładnie taką samą pracę obroniła dziewięć lat wcześniej jej koleżanka. To jedna z kilku podobnych historii osób, które starały się skończyć studia na skróty. "Zapłaciła za własną głupotę" - mówi DZIENNIKOWI jeden z wykładowców plagiatorki. - Nigdy by nie wpadła, gdyby nie próbowała przepchnąć tej samej pracy dwa razy. Najpierw sprzedała cudzy tekst jako licencjat, a potem jako magisterkę - opowiada.

Reklama

Takich, którzy w podobny, mniej lub bardziej wyszukany sposób próbują ukończyć polskie uczelnie jest - według naszych wyliczeń - około 100 tys. rocznie. To jedna czwarta spośród 390-tysięcznej rzeszy magistrów i licencjatów wydawanych co roku przez polskie uczelnie. Dane te konsultowaliśmy z kilkoma przedstawicielami uczelni odpowiedzialnymi za zwalczanie plagiatów. Skala zjawiska zależy od typu uczelni i waha się między 20 a 40 proc. Najgorzej - to powszechna opinia - jest na wydziałach humanistycznych.

"Praca magisterska! Nie ma problemu. Za 350 zł jest twoja" - Justyna żyje z pisania magisterek od ukończenia studiów polonistycznych. To jej jedyne źródło utrzymania. "Ostatnio pisałam pracę dla lokalnego urzędnika, odebrała ją jego sekretarka. Przychodzą do mnie nauczycielki, które podnoszą kwalifikacje, był nawet jeden ksiądz" - opowiada.

Dziś część uczelni ma specjalny program komputerowy do wyszukiwania plagiatów. Można więc już ścigać osoby posługujące się pracami sprzed lat, ale złapanie kogoś, kto zapłacił za usługę pani Justynie, graniczy z cudem - jej praca jest przecież "oryginalna", nie została nigdzie wcześniej obroniona. Na klasyczne "zrzyny", czyli przepisywanie z internetu mało kto zwraca uwagę. - Pracę magisterską skleja się z materiałów, których mnóstwo jest w sieci. Później zmienia się szyk zdań - mówi Marek, student socjologii na lubelskim UMCS.

Reklama

Plagiatomania postępuje, bo studentów jest coraz więcej, internet jest nieprzebranym morzem tekstów, a kadra naukowa goni w piętkę. "Niektórzy profesorowie mają pod swoją opieką nawet 200 magistrantów. Nadzór nad pisaniem pracy jest w takiej sytuacji fikcją" - mówi prof. Ryszard Markiewicz, ekspert od prawa autorskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Co gorsza, w latach 80. czy 90. plagiator był napiętnowany. Teraz tego nie ma. "W Polsce jest na to przyzwolenie społeczne. Studenci, którzy tak postępują, traktowani są jak osoby sprytne i zaradne, a nie nieuczciwe" - twierdzi Markiewicz. Procesów takich jak ten w sprawie Agnieszki jest niewiele. Do tej pory sądy ukarały zaledwie kilkanaście osób.

imiona niektórych bohaterów zostały zmienione