Sobota, kilka minut po piątej nad ranem. Po autostradzie A1 mkną trzy polskie autokary, które wiozą 130 pracowników Elektrowni Opole na narty we włoskie Alpy. Są w drodze od dobrych kilku godzin. Większość pasażerów śpi. Nagle, między miejscowościami Haid i Sattledt, jadący na początku stawki autokar zjeżdża z drogi, przebija barierkę i spada w dół. Pojazd przewraca się na bok, przerażeni ludzie lądują jeden na drugim. Słychać krzyki, płacz, jęki rannych.

Reklama

"Tym razem, jak nigdy, przypiąłem się pasami. Kiedy udało mi się oswobodzić, wybiłem tylną szybę i zacząłem wyciągać rannych" - opowiada pan Arkadiusz, jeden z pasażerów. Poszkodowani trafili do pobliskich szpitali, przede wszystkim w Linzu i Wels. Elektrownia Opole już w sobotę wysłała do Austrii bus z krewnymi najciężej rannych. "Zapewniliśmy im opiekę psychologa. Oczywiście, pomyślimy też o pomocy finansowej" - mówi Henryk Czech, rzecznik firmy.

Wczoraj część Polaków opuściła Austrię. "16 osób postanowiło kontynuować wycieczkę, 22 pasażerów wróciło do kraju" - mówi Bartłomiej Zalewski z biura podróży Opolanin, które organizowało wyjazd. W austriackich szpitalach przebywa ciągle 10 rannych. " Pięciu z nich jest w stanie ciężkim, ale stabilnym. Jedna osoba będzie wkrótce wybudzana ze śpiączki farmakologicznej" - mówi Marcin Jakubowski, konsul RP w Wiedniu. "Pozostali już za kilka dni będą mogli opuścić szpita" -dodaje.

Autokar miał zaledwie dwa lata, był w pełni sprawny. Na dwa dni przed wyjazdem przeszedł przegląd w autoryzowanym serwisie. Nawierzchnia autostrady była sucha, widoczność dobra. Pojazd nagle zjechał na prawo, przebił barierkę i stoczył się z nasypu. Co mogło więc spowodować niebezpieczny manewr? "Są oznaki, że prowadzący autobus przysnął na chwilę" - powiedział austriackiej agencji prasowej jeden z policjantów. Kierowcy ciągle są w szoku, opiekują się nimi psycholodzy. Wczoraj wraz z innymi pasażerami wrócili do Polski.

Zaśnięcie tylko w zeszłym roku było przyczyną aż 642 wypadków na polskich drogach. Zginęło w nich 127 osób, 960 zostało rannych. Zaledwie kilka dni temu w Kaliszu zmęczony kierowca poloneza wjechał w grupę młodych kolarzy. 14 rowerzystów zostało rannych.

p

Kierowca nie zauważy, że zasypia

Reklama

DANIEL WALCZAK: Jak poznać, że zasypiamy za kierownicą?
TADEUSZ BRATOS:
Fenomen zasypiania polega na tym, że nie ma żadnej granicy między stanem czuwania a stanem snu. Kierowca nie wie, że zasypia.Tak jak grzybiarz po całym dniu zbierania wraca do domu, idzie spać i dalej we śnie widzi grzyby. Tak samo kierowca – jemu się wydaje, że jeszcze prowadzi. Tymczasem jest już w fazie snu, a samochód jedzie sam.

Dlatego nie da się zauważyć krótkich przyśnięć?
Tak. Do tego zasypianie jest bardzo przyjemne, tym łatwiej przekroczyć granicę. I nie będzie żadnego ostrzegawczego znaku. Po prostu zaśniemy. Mamy szczęście, jeśli potem odbijemy się od chodnika, dziury w jezdni, i to nas obudzi. Inaczej lądujemy w rowie.

Po jakim czasie jazdy kierowca zasypia?
Obliczyć tego się nie da. Każda godzina za kierownicą wyczerpuje coraz bardziej, a walka z sennością kosztuje coraz więcej energii. Zmęczenie narasta lawinowo. Żeby nie zasnąć, trzeba robić przerwy – nieważne, jak doskonale się czujemy. A po pierwszych symptomach, jak ziewanie, pieczenie oczu, dostrzeganie jakichś dziwnych rzeczy na drodze absolutnie należy przerwać jazdę, zdrzemnąć się chociaż 20 minut. Organizmu nie da się oszukać, a on snem chce się obronić przed zmęczeniem.

Tadeusz Wiesław Bratos jest przewodniczącym Stowarzyszenia Psychologów Transportu