"Gdy zadzwonił telefon z warszawskiego urzędu, oniemiałam. Zupełnie się nie spodziewałam, że komisja przyznająca lokale spośród ponad stu podań wybierze właśnie moje" - opowiada przejęta Marina. I dodaje, że nie sądziła, iż decyzja w jej sprawie zapadnie tak szybko. "Pani Marina miała sporo szczęścia, bo ze względu na trudną sytuację w Gruzji wnioski z tego kraju były rozpatrywane z większą niż zwykle przychylnością" - tłumaczy Irena Chmiel, zastępca dyrektora biura polityki społecznej stołecznego urzędu miasta.
Za kandydaturą Mariny przemawiało również to, że kobieta świetnie mówi po polsku. "Ja bez trudu znajdę sobie w Polsce pracę. Znam biegle trzy języki: polski, gruziński i rosyjski" - mówi Marina. Polskiego uczy się też jej mąż, Gruzin z Tbilisi. "Wcześniej się do tego nie garnął. A po telefonie z Warszawy zaraz zabrał się do książek" - śmieje się Marina, która akurat przyjechała do Polski jako tłumaczka grupy gruzińskich dziennikarzy. Przy okazji spotkała się na chwilę z synem Giorgim, który od października studiuje w Krakowie.
40-letnia Marina Urbaniak-Warsimaszwili jest córką Polaka i Ormianki. O wizę repatriacyjną starała się od trzech lat, ale urzędnicy do tej pory odrzucali jej podania. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie Marina chce zrobić po przeprowadzce do Polski, jest odnalezienie kuzynów ojca. Antoni Urbanowicz znalazł się na terenie dzisiejszej Gruzji, kiedy razem ze swoją matką, rodowitą krakowianką, uciekali przed zawieruchą II wojny światowej.