Jak wynika z danych zebranych przez DZIENNIK, tylko w tym roku na oddziały toksykologiczne trafiło ponad tysiąc osób, zaś kolejne kilka tysięcy leczyło się w zwykłych szpitalach lub przychodniach. Kilkoro z nich zmarło.
29-letni Tomek ze Śląska, wyjeżdżając do pracy w Londynie, zabrał zapas tabletek z ibuprofenem. Bolały go zęby, nie miał czasu na dentystę, więc brał siedem, osiem pigułek dziennie. Po kilku tygodniach zaczął słabnąć. Musiał zrezygnować z pracy, a po powrocie do kraju trafił do Kliniki Hematologii w Katowicach. Tam rozpoznano u niego ciężką anemię. Miał zupełnie zniszczony przez ibuprofen szpik. Po trzech miesiącach zmarł.
Historia dramatyczna, ale nie odosobniona. Jak sprawdziliśmy, do działających w całym kraju dziesięciu ośrodków toksykologii klinicznej trafiło w tym roku niemal 1,5 tys. pacjentów z ciężkimi zatruciami tabletkami przeciwbólowymi. Kilku z nich nie udało się uratować. Lekarze są zgodni: zjawisko zaczyna przypominać epidemię.
Według Jarosława Woronia z Zakładu Farmakologii Klinicznej Collegium Medicum UJ nawet 20 proc. kosztów, które ponoszą oddziały wewnętrzne polskich szpitali, pochłania leczenie powikłań po tego typu lekach. Z kolei z badań przeprowadzonych przez szefa rządowej Agencji Oceny Technologii Medycznych Wojciecha Matusewicza wynika, że blisko co dwudziesty pacjent leczony na tych oddziałach trafił na nie z powikłaniami wywołanymi niepożądanym działaniem przeciwbólowców.
"Dziś większość krwawień z przewodu pokarmowego czy perforacji żołądka to już nie efekty choroby wrzodowej, tylko właśnie nadużywanych leków przeciwbólowych" - twierdzi Matusewicz. Ilu dokładnie, nie wiadomo, bo mimo zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia nikt w Polsce nie gromadzi danych o chorych hospitalizowanych po zażyciu takich specyfików. "Lekarze nie chcą mówić o pacjentach zatrutych lekami, bojąc się, że ktoś ich za to pociągnie do odpowiedzialności. W efekcie to, co wiemy o przedawkowaniach leków przeciwbólowych, to ledwie ułamek prawdziwego stanu rzeczy" - mówi Matusewicz.
Zdaniem ekspertów Polacy tak chętnie znieczulają się na własną rękę z dwóch powodów - łatwego dostępu do medykamentów z jednej strony i trudnościach w otrzymaniu fachowej pomocy lekarskiej z drugiej, o czym pisaliśmy w DZIENNIKU w serii "Polska bez bólu".
Wykorzystują to producenci leków, którzy na różne sposoby, głównie reklamami, zachęcają do kupienia swych produktów. "Jak widzę takie reklamy, to słabo mi się robi" - denerwuje się toksykolog Anna Krakowiak z Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi.
"Zapewniają, że jedno lekarstwo jest najlepsze na ból stawów, inne na ból głowy, a jeszcze kolejne na bóle menstruacyjne. Każde nazywa się inaczej, ale we wszystkich jest jeden składnik - paracetamol. Jeśli pacjent powtórzy kurację cztery razy w ciągu doby, to zażyje maksymalną dzienną dawkę. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby takiego pacjenta zaczęły jeszcze boleć zęby"- mówi lekarka.
"Tabletki przeciwbólowe są dla ludzi. To lekarstwa naprawdę potrzebne i z zasady bezpieczne" - zauważa Ryszard Feldman, ordynator ośrodka toksykologii w Warszawie. "Problem pojawia się, gdy zaczynamy je traktować jak gumę do żucia, nosimy przy sobie i bierzemy na najmniejszy nawet ból " dodaje.
p
Sylwia Czubkowska: Jak to możliwe, że w Polsce nie gromadzi się danych o przypadkach przedawkowania leków przeciwbólowych?
Piotr Burda*: Po prostu - nikt tego nie kontroluje. W Polsce wciąż nie mamy systemu kontroli zatruć, w tym zatruć lekami.
Ale inne państwa zbierają takie informacje.
I dzięki nim można nie tylko oszacować skalę problemu, ale też mu zapobiegać. Takie systemy kontroli działają na całym świecie, mają je wszystkie państwa Europy Zachodniej, Stany Zjednoczone, a nawet Wietnam. Istnienie takich rozwiązań zalecają najważniejsze instytucje międzynarodowe od Światowej Organizacji Zdrowia po Europejskie Towarzystwo Toksykologów Klinicznych. Są także zawarte w ogólnoświatowych deklaracjach dotyczących bezpieczeństwa chemicznego w aspekcie ochrony zdrowia. Ale u nas nie tylko, że takiego systemu nie ma, to nie widać też żadnych perspektyw, by w najbliższym czasie miał powstać. Środowisko toksykologów klinicznych od lat stara się o to w Ministerstwie Zdrowia. Jak dotąd bezskutecznie.
Nie wystarczyłoby, żeby same szpitale zbierały takie informacje?
Nie, gdyż uległyby one "rozproszeniu", a w tym przypadku wymagana jest centralizacja zbierania danych. Pacjenci zatruci lekami czy substancjami chemicznymi lub tacy, u których wystąpiły niepokojące skutki uboczne, trafiają nie tylko do szpitali, ale także do przychodni. Dane ze wszystkich tych miejsc powinien zbierać system toksykowigilacji. Oczywiście wymagałoby to poniesienia pewnych kosztów, ale to się opłaca. Według wyliczeń zagranicznych ekspertów każde euro włożone w taki system pozwala zaoszczędzić nawet 6-9 euro na kosztach leczenia.
*Piotr Burda jest krajowym konsultantem toksykologii klinicznej