Niestety meteorolodzy nie mają dobrych wiadomości. W rozpoczynającym się tygodniu będzie tak samo lub gorzej. Małgorzata Tomczuk, dyżurny synoptyk krajumówi, że co prawda przestanie padać ale wyż znad Atlantyku, który zawisł nad Polską, przyniesie wielodniowe mrozy. Nocą lokalnie dochodzić mogą one nawet do -25 st. C.
"Temperatura będzie zależeć o tego, czy chmury utrzymają się na jakimś obszarze, czy też nie. Jeśli ich zabraknie, ciepło ucieknie i będą bite rekordy zimna" - mówi Tomczuk. Na Podkarpaciu, w Bieszczadach, na Warmii, Mazurach, a także Kujawach już w nocy z poniedziałku na wtorek temperatura może spaść nawet do -18 st. C. W dzień standardem będzie w całym kraju od -5 do -7 st. C. Lekkiego ocieplenia można się spodziewać dopiero w sobotę.
Zima w weekend pokazała, że może pojawić się bardzo szybko. Niemal z godziny na godzinę na mapach zagrożeń pogodowych pojawiały się kolejne alarmy o oblodzeniach, silnych opadach śniegu, zawiejach. W niedziele rano zamiecie i porywiste wiatry groziły na całym południu Polski, ale do wieczora na zachodzie, w lubuskiem i wielkopolskiem ogłoszono jeszcze groźniejsze ostrzeżenia dotyczące nocy z niedzieli na poniedziałek - o oblodzeniu i kilkunastostpniowym mrozie.
Choć weekend był dopiero początkiem zimy policja poinformowała, że zamarzły już cztery osoby. "Meldunki przyszły z Zakopanego, Krakowa, Hrubieszowa na Lubelszczyźnie i spod Sokółki na Podlasiu" -informuje dyżurny Komendy Głównej Policji. Niespodziewany mróz skuł po raz pierwszy od wielu lat warstwą lodu stawy, jeziora i rzeki. Policjanci i strażacy ostrzegają, że nie są one jednak bezpieczne jako ślizgawki.
Mimo tego w całym kraju stawy są pełne dorosłych i dzieci jeżdżących na łyżwach, a wędkarze uznali, że nadeszła pora łowienia spod lodu. W sobotę ciało jednego z nich wyciągnięto z jeziora Dąbie w okolicy Krosna Odrzańskiego. Utonął, kiedy załamała się pod nim cienka tafla. W niedzielę koło Świdnicy na Dolnym Śląsku inny wędkarz w podobnej sytuacji miał więcej szczęścia - uratował go przechodzący niedaleko nastolatek.
Nielekko zapowiadają się nadchodzące dni dla ciepłowników. Na mrozie pękają rury centralnego ogrzewania i wody. W wychłodzonych mieszkaniach wiele godzin spędzili mieszkańcy Szczecina, Radomia, Pabianic, tylko wczoraj trzy awarie zanotowano w Krakowie.Ale najmocniej atak zimy uderzył w kierowców, którzy w całym kraju mieli problemy z pokonaniem lokalnych dróg, na których zalegał śnieg i błoto. Głównym celem drogowców było bowiem odkopanie najważniejszych głównych traskrajowych. Bez łańcuchów nie zalecano podróży w Bieszczady. Najgorzej było na drodze z Rymanowa do Ustrzyk Górnych w okolicach Szczawnego oraz pomiędzy Brzozowem a Daliową, gdzie drogę przegrodziły prawdziwe zaspy.
Horror na drodze przeżyli turyści, którzy w weekend wracali z Zakopanego do domu. W sobotę na przebycie trasy do Krakowa potrzeba było aż 7 godzin. W piątek i w sobotę wydarzyło się 155 wypadków, zginęło w nich 19 osób, a 204 osób zostało rannych - co nie jest złym wynikiem na tak duży ruch. "Kierowcy posłuchali naszych apeli i jechali dużo wolniej oraz ostrożniej niż zazwyczaj" - powiedział DZIENNIKOWI Robert Horosz z Komendy Głównej Policji. Mimo to policjanci z niepokojem wczoraj obserwowali główne trasy. Z każdą godziną warunki były coraz cięższe. Po zmierzchu na wielu trasach pojawiła się gołoledź: między Bytomiem a Gliwicami tuż po 17 czołowo zderzyły się renault espace z volkswagenem. Na samochody najechała jeszcze ciężarówka.
"Na miejscu zginął kierowca espace i jedno dziecko, drugie które rownież podróżowało renault zostało odwiezione do szpitala" - mówi DZIENNIKOWI Marek Wręczycki z zespołu prasowego śląskiej policji. Niemal w tym samym czasie na autostradzie A4 w okolicach zjazdu na Kostomłoty 118 km od Wrocławia doszło do kolizji trzech aut. Nikt nie ucierpiał, ale trasa na prawie dwie godziny została zablokowana.
Specjaliści od nauki jazdy proponują, aby w tym tygodniu każdy, kto może, zostawił samochód w domu. "Przy tak niskich temperaturach samochód zachowuje się na drodze inaczej niż zwykle. Mniej doświadczeni kierowcy mogą sobie w sytuacji kryzysowej nie poradzić" - mówi Michał Kopeć, instruktor ecodrivingu ze Szkoły Auto w Warszawie.