Dramat na plaży Naracoopa zaczął się dzisiaj (poniedziałek) o świcie. "Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, leżały ogromne, ciemne cielska wielorybów" - mówi DZIENNIKOWI John Nievaart, właściciel domków letniskowych na King Island. Na piaszczystej mieliźnie niespodziewanie wylądowały 194 grindwale, wieloryby dorastające do 5 m długości i dwóch ton wagi. Razem z nimi w pułapkę wpadło siedem delfinów butlonosych. Gdy na miejscu pojawili się mieszkańcy wyspy i strażnicy przyrody, część ssaków już nie żyła. Większość jednak ciągle oddychała. Ludzie rzucili się do ratunku, mocząc ich delikatną skórę, by przetrwały do zmierzchu, gdy przypływ umożliwi im odpłynięcie. "Polewaliśmy je wodą i okrywaliśmy wilgotnymi kocami" - opowiada Nievaart. W tym czasie inni mieszkańcy, brodząc w wodzie, starali się naprowadzić na otwarte morze walenie, które jeszcze nie osiadły na piasku. "To jest niesamowite. Dzieci, rodzice, dziadkowie... pomagają nam całe rodziny" - tak przebieg akcji relacjonował na żywo, dla lokalnego radia, Andrew Wardlaw, przedstawiciel samorządu wyspy.

Reklama

Gdy po kilku godzinach walki wreszcie pojawił się przypływ, żyły jeszcze 54 grindwale i wszystkie delfiny. Dzięki podniesieniu się poziomu wody udało im się wydostać ze śmiertelnej pułapki.

Masowe osiadanie na mieliźnie całych stad waleni powtarzają się na wodach Tasmanii coraz częściej. Tylko w ciągu ostatnich trzech miesięcy zginęło w ten sposób około 400 wielorybów i delfinów. Wczorajsza tragedia było jedną z największych masowych śmierci wielorybów w ostatnich latach. Na początku stycznia niedaleko King Island zginęło 48 wielkich, 20-tonowych kaszalotów. W listopadzie ub.r. w tym samym rejonie śmierć poniosło 150 grindwali.

Wpływanie waleni na mielizny cały czas pozostaje zagadką dla naukowców. Wiadomo że w czasie australijskiego lata migrują one na zimne i bogate w pożywienie wody Morza Arktycznego. Trasa większości stad prowadzi przez Cieśninę Bassa dzielącą Tasmanię od Australii. Tam właśnie część stad z niewiadomych powodów zbacza z kursu i wypływa na plaże. Początkowo przypuszczano, że błądzące wieloryby podążają za chorym przewodnikiem stada, jednak obecnie większość badaczy uważa, że to podwodny hałas, wywoływany przez człowieka, zaburza zmysł echolokacji, którym posługują się walenie. Być może przeszkadzają im sonary stosowane przez okręty wojenne. Nie można też wykluczyć, że winne są śruby zwykłych statków handlowych, powodujących drgania, które zaburzają fale dźwiękowe wysyłane przez walenie. Wczorajsze zdarzenie potwierdza te ostatnie przypuszczenia naukowców. Gdyby przyczyną wypadku na King Island był chory przewodnik stada grindwali, to nie popłynęłyby za nim delfiny butlonose.

Mimo zakończenia akcji ratowniczej, na wyspie nie odwołano alarmu: wieloryby, zepchnięte przez ludzi na pełne morze, mogą w każdej chwili wrócić. "We wtorek o świcie znowu idziemy na brzeg z wiadrami i kocami" - zapowiada John Nievaart.