JOANNA DARGIEWICZ: Jak wspomina pan moment naszego wejścia do NATO?
LESZEK MILLER: Tym, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, jest fakt, że na ten moment zjednoczyły się wszystkie siły polityczne. To była chyba jedyna chwila w historii wolnej Polski, kiedy nikt nie miał wątpliwości, co należy robić. Zdarzyła się rzecz bez precedensu. Szefowie wszystkich klubów parlamentarnych podpisali się pod wspólnym listem do amerykańskiego Senatu i Izby Reprezentantów z prośbą o przyspieszenie procesu rozszerzenia struktur NATO. Mój podpis znalazł się między innymi obok podpisu Mariana Krzaklewskiego. Do takiego porozumienia na scenie politycznej doszło tylko w tym jedynym przypadku.

Reklama

Czym dla pana było wejście Polski do Sojuszu?
Przede wszystkim oznaczało bezpieczeństwo. Ale nie tylko. Ja na pakt patrzyłem trochę szerzej. Dla mnie ważna była nie tylko strona militarna, ale również to, że od państw lepiej rozwiniętych mogliśmy uczyć się demokratycznej kontroli nad resortami siłowymi.

Cofnijmy się do czasów PRL, czasów kiedy był pan członkiem PZPR. Co wtedy myślał pan o NATO?
Po pierwsze to w ogóle nie myślałem, że dożyję czasów, kiedy Układ Warszawski się rozpadnie. Oczywiście nachodziły mnie refleksje, że system ten nie będzie trwał wiecznie, ale wtedy wydawało mi się, że dojdzie do tego długo po tym, jak nie będzie mnie na tym świecie. A NATO - podobnie jak dla niemal wszystkich polityków z krajów, które znajdowały się pod wpływami ZSRR - jawiło mi się jako struktura bardzo zła, niebezpieczna. Byłem przekonany, że Sojusz ma złe zamiary wobec Polski.

Kiedy pan premier zmienił zdanie?
W momencie, kiedy w Polsce, ale i w całej Europie zaczęła się transformacja. Wtedy nie tylko uznałem, że Sojusz nie jest niczym złym i nam nie zagraża, ale nabrałem też przekonania, że jak najszybciej Polska powinna zostać jego częścią.

Reklama

Dlaczego?
Wprawdzie od wielu lat nikt Polsce bezpośrednio nie zagraża, ale kraj powinien zabezpieczyć się na wypadek wszelkich ewentualności. NATO to taka silna rodzina, dzięki której możemy czuć się bezpieczniej. Patrząc na historię Polski, widać, że warto być w takiej rodzinie.

Łatwo było znaleźć się w tej rodzinie?
To był bardzo żmudny i trudny proces. Do 1993 roku NATO w ogóle nie myślało o poszerzaniu swoich granic. Tym bardziej jeśli chodziło o kraje byłego bloku socjalistycznego, czyli Polskę, Czechy i Węgry. W negocjacjach nie pomagała nam też Rosja, którą wtedy rządził Jelcyn. To, że 10 lat temu zostaliśmy do Sojuszu przyjęci, było wynikiem tysięcy rozmów i debat.

Czuje się pan ojcem tego sukcesu?
Wprawdzie mojego podpisu pod treścią traktatu nie ma, ale zrobiłem sporo, aby Polska w końcu została członkiem NATO. Dlatego po części na pewno czuję się ojcem tego sukcesu.