MAGDALENA JANCZEWSKA: Z badań CBOS wynika, że uważamy się za katolików, a z drugiej strony opowiadamy się za aborcją czy seksem przedmałżeńskim.
JANUSZ CZAPIŃSKI*:
Następuje rozszczepienie religijności i moralności. Spada odsetek Polaków, którzy źródło moralności lokują w Bogu czy w nauczaniu Kościoła. Rośnie natomiast grupa tych, którzy indywidualizują moralność. W coraz większym stopniu Polacy uważają bowiem, że to ich własne sumienie powinno dyktować zasady moralne. Wprawdzie Kościół, papież mówią, że in vitro, seks przedmałżeński czy prezerwatywy są niedopuszczalne, ale ja, jak głęboko zajrzę w oczy Bogu, to wiem, że Bóg na to pozwala.

Reklama

Czyli katolik może być moralny, nie przestrzegając zasad religii?
Z badań wynika, że swoje zachowanie uważamy za moralne, nawet wówczas gdy gwałcimy zasady religijne. Bierzemy poprawkę na to, że Bóg nie jest jedynym źródłem norm. Wprawdzie przyznajemy, że zasady są słuszne, ale wobec skomplikowania życia trzeba je trochę zmodyfikować. Każdy człowiek dąży do tego, aby zachować względną spójność swoich przekonań. Jeśli nie porzuca Kościoła, to musi przynajmniej dokonać takiej poprawki: wiara to jedno, a zasady moralne to co innego.

Ale to typowa dulszczyzna. Na zewnątrz mówię: jestem katolikiem, obowiązują mnie normy, a z drugiej strony interpretuję je według własnego widzimisię.
Właśnie na tym polega paradoks. Dokładna analiza sondażu sugeruje, że Polacy mają coraz bardziej relatywistyczny pogląd na moralność. Mamy do czynienia z relatywizacją w szczególnym wydaniu: do ”ja”. Ja mam słuszne zasady moralne, one są moje, ja ich nie czerpię z nauczania Kościoła, to nie społeczeństwo będzie mi dyktowało, co jest dobre, a co jest złe. Taka postawa jest o wiele niebezpieczniejsza od dulszczyzny. Jeśli człowiek uzna siebie za podstawowe źródło zasad, to tak będzie interpretował własne zachowanie, żeby realizować swój interes. W związku z tym ten sam czyn, np. niepłacenie podatków, w odniesieniu do siebie samego interpretuje jako zgodny z zasadami moralnymi, a takie zachowanie innych ludzi może uznać za naganne.

To czym właściwie jest dla nas religia?
Katolicyzm zaczyna mieć wymiar świąteczno-celebracyjny. Od czasów transformacji odsetek tych, którzy systematycznie praktykują, sukcesywnie spada. Mamy do czynienia nie tylko z prywatyzacją moralności, ale i prywatyzacją wiary. Polacy rzadziej chodzą do kościoła, ale częściej się modlą. Coraz większa grupa uznaje, że nie potrzebuje instytucjonalnego pośrednika pomiędzy Bogiem a sobą.

Reklama

Grozi nam schyłek moralności?
Moralność to silny mechanizm samoregulacji społeczeństwa, tylko w nielicznych momentach historii te zasady moralne, które gwarantują spójność społeczną, ulegają dewastacji. W czasach, w jakich my żyjemy, i w tak uporządkowanym społeczeństwie nie ma groźby, że nastąpi erozja zasad moralnych. Jedyne niebezpieczeństwo to indywidualizacja, która sprawia, że zasady moralne stają się względne.

Zaczynamy iść na łatwiznę?
Tak bym tego nie nazwał. Podejmujemy trudną próbę pogodzenia wody z ogniem. Proszę sobie wyobrazić sytuację małżeństwa, które nie może w sposób naturalny mieć dzieci. Oni wręcz usychają z tęsknoty za dzieckiem. Myślą o tym codziennie i wiedzą, że taką szansą dla nich jest in vitro. Jak oni mogą wyrwać się z tej psychologicznej matni? Muszą dokonać wolty, która będzie pogodzeniem wody z ogniem.

A może po prostu zaczęliśmy myśleć i nie przyjmujemy na ślepo dogmatów?
Z pewnością. Zaczynamy brać na siebie znacznie większą odpowiedzialność. Staliśmy się o wiele bardziej samoświadomi.

*prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny z UW