>>>Przeczytaj o uroczystościach 65. rocznicy Wielkiej Ucieczki

Aleksandra Kaniewska: Jak się pan czuje po 65-latach latach znów na terenie obozu?
Sir Charles Clarke: Pobyt w Polsce to trochę taki emocjonalny rollercoaster. Jest nostalgia i łzy, kiedy patrzy się na baraki, w których razem z innymi więźniami spało się, jadło, śmiało ze strażników, nazywanych fretkami. Ale jest też i smutek, że tak się to wszystko skończyło.

Reklama

Pamięta pan budowę tunelu?
Oczywiście. Cały obóz tym żył. Nawet jeśli nie brało się udziału w kopaniu tunelu, każdy miał jakąś rolę do spełnienia. Niektórzy rysowali mapy, inni grali w kotka i myszkę ze strażnikami.

A pan?
Ja to drugie, oczywiście. Sam nie planowałem ucieczki. Byłem bardzo młody, niedoświadczony. Kiedy dostałem się do obozu w 1944 roku, miałem 21 lat. Byłem patrolowym-celowniczym samolotów nad Lancaster. Trudno było uwierzyć, że ta Wielka Ucieczka może im się udać. Ale kiedy tamtej nocy usłyszałem strzały, wiedziałem, że jest źle i że tunel został odkryty. Zrobiło mi się wtedy strasznie smutno.

Reklama

A jak zareagowali obozowi strażnicy?
Byli wściekli! Pamiętam, że trzymali nas na baczność przez kilka godzin. Próbowali nas jakoś policzyć, żeby zobaczyć ilu osobom udało się uciec, ale my skutecznie mieszaliśmy im szyki. A potem doszły do nas wieści, że pięćdziesięciu chłopaków, którzy uciekli rozstrzelali. Zawrzało w nas, byliśmy wściekli. Ale nie było miejsca na bunt, bo zapowiedziano, że każdy, kto choćby spróbuje znów uciec, może od razu pożegnać się z życiem.

Czyli po Wielkiej Ucieczce dociśnięto wam pasa?
Niemcy zawsze byli surowi, ale później mieliśmy jeszcze więcej kontroli. Najgorsza była niepewność, bo nikt nie wiedział, kiedy skończy się wojna. Czekało się tylko na jakiś znak. Pamiętam, że zawsze mówiliśmy: "Spokojnie. Będziemy w domu przed świętami". Tylko nikt nie wiedział, przed którymi.

Ale w końcu, w styczniu 1945 roku, dostaliście nakaz wymarszu. Byliście wolni.
Tak, tylko my jeszcze o tym nie wiedzieliśmy! Poza tym, czekał nas kilkudniowy marsz nie wiadomo dokąd, w okrutnym zimnie. Do tej pory Polacy, z którymi czasem rozmawiam, wspominają, że zima 45 roku była jedną z najsroższych w historii. Szliśmy pieszo, przez różne wioski, marznąc niemiłosiernie. Aż w końcu moja grupa dotarła do Niemiec, do Lubeki. A stamtąd mogliśmy już wrócić do mojej Anglii, do kraju.