Nowe przepisy cały obowiązek zadbania o nietrzeźwych przerzucają na szpitale i pogotowie ratunkowe. Nie zmuszają natomiast samorządów do tworzenia izb wytrzeźwień.
”W efekcie to szpitale będą pełnić funkcje takich izb, szczególnie że coraz więcej miast zdecydowało się na ich likwidację, uznając je za nieopłacalne” - podkreśla były wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. A samorządy nie chcą prowadzić izb wytrzeźwień, bo zniechęca je do tego nieskuteczny system egzekwowania pieniędzy od pijanych pensjonariuszy.

Reklama

Gdzie więc od tej pory będą trafiać osoby, które nadużyły alkoholu? Zdaniem ekspertów nowa ustawa nakłania wręcz policję i straż miejską do podrzucania pijaków do szpitala. Takie rozwiązanie bardzo nie podoba się lekarzom. ”Przecież samo upojenie alkoholowe nie jest wystarczającym argumentem, aby kogoś umieścić w szpitalu, czasem wystarczy zwykłe badanie i opatrzenie skaleczeń czy ran. Izby wytrzeźwień są potrzebne, bo opieka nad pijanym nie może odbywać się kosztem innych pacjentów” - podkreśla Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej.

Na razie jednak wygląda na to, że już wkrótce powszechna może się stać sytuacja, kiedy pijany pacjent będzie oddawał mocz na szpitalnym korytarzu, awanturował się czy demolował sprzęt.

W Radomiu, gdzie 8 lat temu zlikwidowano izbę wytrzeźwień, nie ma praktycznie ani dnia, aby do szpitala nie trafiło kilku pijanych pacjentów. ”Proszę wpaść i zobaczyć. Nawet teraz, a rozmawiamy o godz. 13, mamy dwie osoby” - mówi Piotr Roczniak, kierownik oddziału ratunkowego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym. Twierdzi, że to bardzo trudni pacjenci. ”Agresywni, przeklinający, wymiotujący, obnażający się przed leżącymi na obserwacji dziećmi. Zakłócają nie tylko spokój chorych, ale przede wszystkim absorbują uwagę personelu medycznego. Ciągle stajemy przed wyborem, komu poświęcić czas - poszkodowanemu w wypadku czy pijakowi” - opisuje lekarz.

Lekarzom szczególnie nie podoba się to, że przywiezionej do szpitala pijanej osobie trzeba zrobić kompleksowe badania, często bardzo drogie. ”Zwykły człowiek na takie badanie musi czekać kilka miesięcy, a wystarczy, że ktoś się napije, rozbije sobie głowę albo będzie udawał, że ma jakiś uraz, a załatwi wszystko od ręki. Zdarza się, że robimy ten sam zestaw drogich badań tej samej osobie kilka razy w roku” - dodaje Piotr Roczniak.

Doktor Jerzy Madej opowiada, że jednym ze stałych bywalców Szpitala Wojewódzkiego w Opolu jest 40-letni brukarz, który korzysta ze szpitalnego noclegu nawet dziesięć razy w miesiącu. ”Upija się, boi się wrócić do domu na noc, więc nagle spektakularnie przy świadkach pada na ziemię i udaje atak padaczkowy. Wezwane pogotowie ratunkowe transportuje mężczyznę do szpitala, tam zostaje umyty, opatrzony i zbadany, a potem śpi spokojnie” - opowiada lekarz. ”A my musimy mu udzielić pomocy, choć wcale jej nie potrzebuje” - dodaje.