Życiem w kryzysie można się cieszyć? Zdaniem ankietowanych czasy recesji nie są takie złe. Stwarzają idealną okazję do zakupu tanich akcji i funduszy czy do wynegocjowania niższej ceny mieszkania. Także do tego, by żyć oszczędniej, a więc lepiej. Jak? Badani Polacy podają przykłady: ponieważ rezygnują z jadania na mieście, są zdrowsi, bo sami gotują w domu. Ponieważ robią mniejsze zakupy, nie marnują jedzenia. Nie rezygnują wprawdzie z urlopów, ale zamiast zagranicznych wycieczek planują tańsze wyjazdy, odnajdując radość w podróżowaniu po kraju. Nie szastają pieniędzmi, więc wydają je racjonalniej.

Reklama

”W czasie kryzysu można obrać różne strategie postępowania” - tłumaczy tę postawę psycholog z wrocławskiego Towarzystwa Rozwoju Rodziny Anna Gabryś. ”Dla jednych recesja to depresja, dla innych motywacja, by przewartościować swoje życie i na tym skorzystać. Osoby, które potrafią odnaleźć się w nowych sytuacjach, radzą sobie z życiem w kryzysie lepiej, potrafią w nim odnaleźć energię do działania” - dodaje. Jej słowa potwierdzają rozmówcy DZIENNIKA.

Nie jadam na mieście i chudnę

Marcin Trzebiatowski, Gdańsk, specjalista od marketingu: Ze względu na kryzys pracodawca poważnie obniżył mi pensję. Jednak jeszcze kilka miesięcy temu zarabiałem bardzo dobrze, więc teraz muszę zapłacić ogromny podatek. To zmusiło mnie do chwilowych oszczędności. Kiedy zacząłem oszczędzać, zobaczyłem, że to ma sens. Albo inaczej: nie ma sensu przepuszczanie pieniędzy, na rzeczy, które nie zostają. Przykład: jadanie na mieście. Jestem singlem, w domu nikt mi nie gotuję, ani ja nie mam dla kogo gotować. Przyzwyczaiłem się więc, że jadam w knajpach.

Reklama

Codziennie wydawałem 20 - 30 zł na obiad, do tego kawa i woda. Wieczorem umawiałem się w knajpach ze znajomymi, zamawiałem piwo albo wino, więc wracałem do domu taksówką. I tak przepuszczałem ponad 100 zł dziennie. Postanowiłem jadać w domu. Tak dobrze mi to szło, że postanowiłem zadbać o zdrowie i schudnąć. Teraz jestem na diecie, sam sobie gotuję, po raz pierwszy w życiu zdrowo się odżywiam i kiedy czasami wyjdę coś zjeść na miasto, widzę różnicę - te zawiesiste sosy do makaronów, te sałaty pływające w majonezie... Jak ja to mogłem jeść? A jaki miałem brzuch! Nie to, co teraz.

Wyszukuję markowe ubrania za pół ceny

Kamila Czech, Warszawa, specjalistka od reklamy: Kupuję mniej jedzenia. Dotychczas wkładałam do wózka to, co mi się spodobało, nie zastanawiając się, czy zjem wszystko i nie zwracając uwagi na ceny. Teraz jest inaczej. Po pierwsze robię zakupy w hipermarkecie, bo jest o wiele taniej niż w delikatesach. Nie wychodzę też z pełnymi siatami z osiedlowych sklepików, bo już wiem, że tam można stracić fortunę. Po drugie moje zakupy są dokładnie przemyślane. Lubię kiwi, więc nie będę ich sobie odmawiać. Ale po co mi cały koszyk, skoro połowę i tak wyrzucę, bo zgnije? Teraz kupuję kilka sztuk. Nic się nie marnuje.

Reklama

Ale najlepsze jest to, że od kiedy zaczęłam kupować oszczędniej, lepiej jadam. Bo kiedy planuję obiad, stojąc w sklepie, skomponuję go tak, żeby wszystko do siebie pasowało, a kiedyś pakowałam do wózka na oślep. Podobnie oszczędzam na ubraniach. Przed kryzysem kupowałam, jak większość moich znajomych, bez przemyślenia, to co wpadło mi w oko podczas rajdu po galeriach handlowych. Byłam typową klientką fast fashion, która kupuje dużo ciuchów popularnych marek na jeden sezon. Wpadałam w niezaspokojenie, ciągle wydawało mi się, że czegoś nie mam, choć szafa tyła, a konto chudło. Od kiedy poczułam kryzys, zmieniłam zwyczaje. Inwestuję w klasykę, bo ona nie zmienia się z każdym sezonem. Zamiast do galerii handlowej jadę na peryferia miasta do outletów dobrych, markowych sklepów, gdzie kupuję solidne i drogie ubrania, ale za pół ceny. Ostatnio kupiłam klasyczną marynarkę od światowego kreatora, którą będę nosić kilka lat.

Przesiadłam się z samochodu na rower i jestem zdrowsza

Anita Szarlik, dziennikarka-freelancerka, Warszawa: Dotychczas nie zwracałam uwagi na to, ile pali mój samochód, co to dla mnie oznacza, że benzyna jest o 5 gr tańsza albo droższa. Kryzys sprawił, że zaczęłam liczyć. Okazało się, że w mieście mój samochód pali 8 litrów na 100 kilometrów. A więc, jeżdżąc w sobotę pod Warszawę na jazdę konną, na samą benzynę wydaję 30 zł. Pomyślałam: z koni nie zrezygnuję, ale mogę zaoszczędzić na dojazdach. Skrzyknęłam innych ludzi, którzy też bywają w tej stadninie i teraz jeździmy razem, po 2 – 3 osoby w jednym samochodzie. Wychodzi o wiele taniej i bardziej ekologicznie. Dobrze się z tym czuję. Za to, poruszając się po mieście, coraz częściej przesiadam się na rower, bo podróżowanie nim, zwłaszcza jeżeli są korki, zajmuje mi tyle samo czasu, ile autem. Nie tracę też czasu na szukanie miejsca do parkowania. Mam świadomość, że nie tylko oszczędzam pieniądze, ale dbam o zdrowie, chudnę, a mój organizm dzięki ruchowi na świeżym powietrzu wydziela endorfiny. Gdyby nie kryzys, ciężko byłoby mi przezwyciężyć lenistwo. Zaczęłam też korzystać z komunikacji miejskiej. Przećwiczyłam połączenia autobusem i metrem z okolic mojego domu, są bardzo dobre. W metrze mogę sobie poczytać, poobserwować ludzi. Czuję, że jestem bliżej świata. Efekt jest taki, że, choć z powodu kryzysu sytuacja jest niewesoła, ja mam całkiem dobry humor.

Na wakacjach w Beskidzie Niskim zapomnę o tłumach turystów

Ewa Nowakowska, Poznań, specjalistka od ubezpieczeń: W moim budżecie zawsze muszą znaleźć się pieniądze na rodzinne wakacje. Przeważnie jeździliśmy za granicę, nad morze do Chorwacji albo zwiedzać włoskie miasta. Od kiedy euro zdrożało, nie będzie nas na to stać. Dlatego w tym roku pojedziemy w polskie góry, w Beskid Niski. Początkowo myślałam, że będzie nam smutno. Ale teraz, jak pomyślę o nadchodzących wakacjach, cieszę się z nich. Wynajmiemy sobie domek w głuszy na dwa tygodnie za 1500 zł i będziemy mieć mnóstwo czasu dla siebie i dzieci. Wakacje zagraniczne były ciekawe, ale zawsze trzeba było przeciskać się przez tłumy ludzi, żeby znaleźć miejsce przy stoliku na jakimś starym mieście albo wolny kawałek piasku na ciepłej plaży. Jasne, że lazurowy Adriatyk jest piękny, ale droga wijąca się między wzgórzami Beskidu Niskiego też jest piękna. A najpiękniejsze jest to, że na tamtejszych szlakach spotyka się dwóch turystów dziennie. I to wszystko za bezcen.

Sama robię sobie kanapki do pracy

Małgorzata Jeszke, Kraków, pracownica firmy PR: Przestałam kupować gotowe kanapki w firmowym kiosku. Zawsze wydawało mi się, że kupowanie tych kanapek to rozrzutność, bo składają się głównie z buły, skrawka sałaty i przeźroczystego plasterka sera, a kosztują 4 zł za sztukę. Jednak nie mogłam zmobilizować się, żeby robić sobie śniadanie w domu. Od kiedy zaczęłam płacić większe raty kredytu we frankach szwajcarskich, zmobilizowałam się. Teraz szykuję sobie kanapki ze zdrowego chleba i dodaję dużo warzyw. A więc kryzys sprawił, że nie pasę się już bułami. Wkrótce zacznę sobie też robić do pracy sałatki. Będę zdrowa i nie wydaję bez sensu pieniędzy na śmieciowe zapychacze.