Jeszcze 10 lat temu wrony nie były w miastach reprezentowane przez tak liczną populację, były raczej rzadkością. Teraz to się zmieniło. Osiedliły się w aglomeracjach i bronią swych miejsc lęgowych. "Krzywdy nie zrobią, ale zależy im na tym, żeby odgonić intruza" - mówi ornitolog Antek Marczewski z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków.

Potrafią jednak przestraszyć, bo zabiją np. pawie w Łazienkach Królewskich, atakują małe psy, a nawet miejskie lisy. Niestety, zdarzają się też ataki na ludzi.

"Wyszedłem wyrzucić śmieci. Ptak nadleciał i próbował mnie zaatakować. Innemu mężczyźnie usiadł na głowie i zaczął go dziobać. Byłem przerażony. Rzuciłem worek i uciekłem" - mówi DZIENNIKOWI pan Tomasz z Warszawy.

"Pisklęta wron opuściły już gniazda, ale ciągle przebywają w ich pobliżu i są dokarmiane przez rodziców. Mogą więc siedzieć niezauważone gdzieś w krzakach, a dorosłe ptaki odpędzają człowieka nieświadomie zbliżającego się do piskląt" - tłumaczy Marczewski.

O tej porze roku agresywne są nie tylko wrony. "Wczoraj nad Wisłą przez dłuższy czas obserwowałem jak kwiczoły ostro atakowały myszołowa, a więc ptaka drapieżnego. Nadlatywały nad niego w kolejnych seriach i próbowały uderzyć. Był kompletnie zdezorientowany i przestraszony" - opowiada Marczewski.

Ornitolog zapytany czy należy się bać wron, przyznał, że zdarzają się przypadki zbiorowej ptasiej paniki. "W Australii pewna para założyła gniazdo tuż przy drodze, którą dzieci chodziły do szkoły. Ptaki atakowały je tak często, że rodzice puszczali dzieci do szkoły tylko w kaskach. Do tego z tyłu naklejali im obrazki z twarzą człowieka, o bardzo srogim wyglądzie. To pomagało!" - mówi Marczewski.









Reklama