Dlatego wykładowcy z Uniwersytetu Warszawskiego zaapelowali do minister nauki Barbary Kudryckiej o powołanie na wszystkich uczelniach pełnomocnika ds. równego traktowania. O tym, jak bardzo taka instytucja jest potrzebna, świadczą historie kobiet, które padły ofiarą molestowania.
Monika:
Dostałam się na studia doktoranckie, na najlepszy wydział pedagogiczny w Polsce. Moja pierwsza konferencja. Wykładowca etyki podczas uroczystej kolacji zwraca się do mnie po imieniu, mimo że ja cały czas mówię per panie doktorze. Po kilku komplementach zaczyna wprost mówić o swoich fantazjach: ”Masz piękną sukienkę, ale wiem, że pod nią kryje się piękne i rozkoszne ciało. Chciałbym je zobaczyć”.
Udało mi się wymknąć z bankietu. Niestety, kilka minut później usłyszałam stukanie, a potem tłuczenie do moich drzwi. To pan doktor zapragnął się ze mną jeszcze pożegnać. Obok w pokoju zakwaterowany był profesor z naszego wydziału. Wyszedł i przekonał doktora, by położył się spać. Całą noc dzwonił mój hotelowy telefon, dostawałam dziesiątki SMS-ów. Bałam się, zupełnie nie miałam pojęcia, co zrobić.
Rano na śniadaniu doktor usiadł obok mnie i zabawiał towarzystwo seksistowskimi żartami. Uderzyło mnie wtedy, że śmiali się wszyscy, także profesor, który w nocy odciągał doktora od moich drzwi. Postanowiłam opowiedzieć o nocnej przygodzie dwóm profesorom z mojego wydziału. Byli zażenowani i zakłopotani. Powiedzieli, że mam doktora unikać i ”jakby co”, dać im znać. Kolejne dwa dni spędziłam w lęku. Cały czas dostawałam SMS-y o erotycznym zabarwieniu. Nie pokazałam ich nikomu na uczelni ani bliskim. Wstydziłam się i czułam się winna. I analizowałam: co zrobiłam nie tak?
Maria:
Pewnego dnia profesor poprosił, żebym została po zajęciach. Kiedy studenci opuścili salę, zaczął wychwalać mój rzekomy talent i poprosił o pomoc w pisaniu książki. O książce profesor opowiadał bardzo mgliście i ogólnikowo, natomiast znacznie klarowniej wypowiedział się na temat mojego wyglądu. Jego komplementy - o słodkiej i niewinnej twarzyczce jak u gimnazjalistki i figurze modelki - przyjmowałam z zakłopotaniem i próbowałam skierować rozmowę na inne tory.
Spotkaliśmy się kilka razy. Widziałam w nim wtedy biednego, samotnego i rozgoryczonego staruszka. Jego wiek sprawiał, że nie czułam się zagrożona. Ale i tak siedziałam napięta jak struna, ze sztywnym karkiem. W pewnym momencie zapytałam wprost, czego ode mnie oczekuje. Zaczął snuć wizje, jak to wpadam do niego po zajęciach i inspiruję go do pisania, a z czasem nawet wprowadzam się do niego. Stwierdził, że ma puste mieszkanie, majątek, którego nie ma komu zapisać. Innym razem zasugerował, że osoba tak młoda jak ja powinna mieć protektora. Starałam się gasić jego zapał. Nie przyjmowałam prezentów, które próbował mi wciskać. I wbrew jego prośbom o wszystkim opowiadałam rodzicom i znajomym.
Na ostatnim spotkaniu od słów przeszedł jednak do czynów: pogładził mnie lubieżnie po nodze, po czym nachylił się, jakby chciał pocałować. Odwróciłam głowę. Zastanawiałam się, co zrobić. Bałam się, że jeśli dam mu kosza, będzie się na mnie mścił. Postanowiłam napisać, że nie jestem jego awansami zainteresowana. Przyjął to z klasą.
Sylwia:
To była ogólnopolska konferencja. Po drodze na koncert spotykam wysoko postawionego w strukturach uczelnianych profesora. Przechodzimy przez mały park. W pewnym momencie łapie mnie za rękę, całuje w wewnętrzną stronę nadgarstka i pyta, czy nie chciałabym go pocałować w usta. Odsuwam się i zaczynam nerwowo śmiać, proponuję, żebyśmy poszli dalej.
Po konferencji otrzymuję serię e-maili z otwartą deklaracją chęci romansowania. Odpowiadam na nie grzecznie i odmownie. Kilka miesięcy później spotykamy się na innej konferencji.Profesor podczas bankietu wyciąga zza pazuchy moją fotografię i mówi mi, że ciągle ma nadzieję, że zgodzę się wejść w intymną relację. Odmawiam. Rok później spotykamy się na mojej obronie. Jest oficjalny, złośliwy i bardzo krytyczny. Nie przychodzi na obiad, na który zwyczajowo świeży doktor zaprasza promotora, recenzentów i kilka zaprzyjaźnionych osób z uczelni. O sprawie wiedzą tylko moje koleżanki doktorantki.
Dominika:
Wchodzę do pokoju, w którym siedzą dwaj profesorowie (między 50. a 60. rokiem życia), humaniści. Mają przerwę w obronach prac magisterskich. Jeden z nich nawet nie ukrywa, że intensywnie mi się przygląda. Drugi reaguje: „Ty to zawsze miałeś dobre oko. Nie rozbieraj pani tak wzrokiem, bo to moja adiunktka i feministka w dodatku” – mówi.
Odpowiadam, że owszem, zwracam uwagę na poprawne używanie form żeńskich. Na to profesor: „Czy zauważyła pani, że w języku polskim płeć żeńska ma specyficzny charakter? Na przykład rodzaju żeńskiego jest szmata, miotła, wycieraczka”. Zamurowało mnie. „Za to kibel jest rodzaju męskiego i sam pan profesor daje przykład seksizmu polskiego języka” – odgryzłam się. Zaczęli się śmiać. Ja też udawałam lekko rozbawioną tymi „żartami”, ale wyszłam z czerwoną twarzą i wściekła.Czułam, że próbowali mnie poniżyć.