O szybkie działanie w tej sprawie zaapelowały do minister nauki m.in.: prof. Magdalena Środa, prof. Małgorzata Fuszara, prof. Eleonora Zielińska i prof. Bożena Chołuj.

Reklama

Historie o namolnych wykładowcach o lepkich rękach są znane na każdej niemal uczelni, ale samo molestowanie seksualne jest nadal tematem tabu. ”Wszyscy wiedzą, że istnieje, ale nikt o nim głośno nie mówi” - alarmowała dwa tygodnie temu podczas Kongresu Kobiet dr Iwona Chmura z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. I apelowała o wprowadzenie w szkołach wyższych instytucji, które zajmowałyby się podobnymi sprawami. Pierwsza taka komisja lada chwila ruszy na Uniwersytecie Warszawskim, ale żeby przespieszyć powstawanie kolejnych, potrzebne jest rozporządzenie ministra nauki. ”Nie chodzi tu o polityczną poprawność, ale o rozwiązanie poważnego problemu” - przekonuje prof. Bożena Chołuj z UW.

Będą kłopoty

Arsenał molestującego wykładowcy jest bardzo szeroki. Mogą to być pozornie niewinne żarty (”panowie, ręce na stół, szczególnie ci, którzy siedzą obok pań”), niechciane komplementy (”masz piękny biust”), poklepywanie po pośladkach i wymuszanie pocałunków, a nawet propozycje seksu w zamian za dobrą ocenę z egzaminu.

Problem polega na tym, że ofiary molestowania nie mają do kogo się zwrócić o pomoc. ”Czują się bezbronne i przerażone. Nie wiedzą, co zrobić. Pójść do kadr? Czy może do przełożonego namolnego wykładowcy? A co zrobić, gdy przełożony wie o wszystkich, ale nie reaguje?” - tłumaczy prof. Eleonora Zielińska, która wykłada na Wydziale Prawa i Administracji UW.

Podobne spostrzeżenia ma filozof prof. Magdalena Środa. ”Zdarza się, że przychodzą do mnie studentki z różnych wydziałów, skarżąc się na swoich wykładowców. A potem zaklinają mnie, żebym nic z tym nie robiła, bo będą mieć kłopoty” - ubolewa. I opowiada, że kilka lat temu przed komisję dyscyplinarną trafił wykładowca z Instytutu Filozofii (obecnie emerytowany), który regularnie, jak sam przyznał, prosił studentki o ”całuski”, zapraszał je do domu i proponował zaliczenie egzaminu w zamian za seks. Sprawa ciągnęła się długo, ale lubieżny wykładowca nie został ukarany i nadal pracował na uczelni.

Może była pani zazdrosna?

Reklama

Prof. Inga Iwasiów z Uniwersytetu Szczecińskiego na własnej skórze przekonała się, jak traumatycznym przeżyciem są rozpatrywane na uczelni sprawy o molestowanie seksualne. Kilkanaście lat temu występowała w roli świadka, gdy kilka studentek polonistyki zdecydowało się złożyć do władz uczelni skargę na swojego profesora. Dziewczyny opowiadały, że wykładowca nagminnie usiłował się z nimi umawiać na spotkania, a w czasie zajęć kazał im robić etymologię brzydkich słów. ”Przed komisją dyscyplinarną czułam się jak na własnym procesie. Oskarżany nauczyciel sugerował, że pewnie się mszczę się za to, że kiedyś postawił mi gorszą ocenę. Zadawano mi też pytania w rodzaju: czy była pani zazdrosna, że profesor poświęcał więcej uwagi koleżankom, a nie pani?” - wspomina prof. Iwasiów. Sprawę w końcu umorzono z przyczyn proceduralnych, a jej przypięto łatkę ”pogromczyni zboczeńców”.

Dlatego najczęściej osoby molestowane nikomu się nie skarżą. Wykładowca z warszawskiej SGH opowiada, że jakiś czas temu zgłosiła się do niego studentka, twierdząc, że promotor prawi jej dwuznaczne komplementy. Poradził jej, by poszła z tym do rektora, ale gdy spotkali się ponownie, przyznała, że wolała zmienić temat pracy magisterskiej i promotora. ”To najczęstsza reakcja. Osoby molestowane boją się, że nie wygrają sprawy, a zarzuty obrócą się przeciwko nim” - tłumaczy dr Agnieszka Gajewska z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Ona sama pamięta przypadek studentki, która poskarżyła się na zaczepki profesora, a potem musiała znosić jego publiczne komentarze, że ”sobie coś ubzdurała”.

Potrzebny pełnomocnik

Dzisiaj ofiara molestowania ma tylko jedną możliwość: może zgłosić skargę do komisji dyscyplinarnej, jednak to bardzo długotrwała procedura. Statystyki mówią same za siebie: do komisji w ogóle trafia bardzo mało spraw, a tych o molestowanie seksualne nie ma prawie wcale. I zazwyczaj są umarzane.

Właśnie dlatego - zdaniem naukowców - na uczelniach potrzebny jest pełnomocnik ds. równego traktowania. Mógłby on nie tylko zbierać skargi i przekazywać je komisji dyscyplinarnej, ale wcześniej udzielić nagany profesorowi, tłumacząc, że nie powinien się tak zachowywać. ”To połowiczna forma upublicznienia sprawy, dzięki niej wielu molestujących skorygowałoby naganne zachowania, obawiając się złego rozgłosu. Taki system działa już np. w Niemczech” - przekonuje prof. Bożena Chołuj.