Urząd Miasta Krakowa tłumaczy, że decyzja jest konsekwencją dwóch ostatnich wypadków. W miniony poniedziałek spłoszone konie wpadły na dwie nastolatki, a wcześniej, 10 lipca, zaprzęg wjechał w kawiarniany ogródek, raniąc cztery osoby. "W czasie wakacji na Rynku Głównym panuje ogromny ruch. Trzeba tak, jak to jest tylko możliwe, wykluczyć możliwość wypadku" - mówi Filip Szatanik z biura prasowego miasta.
Dlatego dorożki nie będą mogły wjeżdżać na rynek przez pięć godzin - od południa do godziny 17, czyli w czasie, kiedy plac odwiedza największa liczba turystów. Pomysł popierają krakowska straż miejska i policja, która po ostatnich wydarzeniach zaczęła kontrolować stan techniczny dorożek - niedługo do kontroli włączą się także weterynarze, aby sprawdzić, czy konie nie są przez woźniców przemęczane.
Sami dorożkarze dziwią się jednak zakazowi. Mieczysław Partyka ze Stowarzyszenia Krakowskich Dorożkarzy ostrzega, że niektórym powożenie turystów może przestać się opłacać i dorożki znikną w ogóle. "Zakaz jest niepotrzebny. Gwarantujemy, że turyści, którzy z nami jeżdżą, są bezpieczni" - zapewnia. Stowarzyszenie chce negocjować z władzami miasta warunki odwołania zakazu - na razie za jego złamanie dorożkarz zapłaci nawet 500 zł mandatu.