Jest rok 2004, pierwszy sierpnia, a właściwie już drugi, bo dochodzi trzecia nad ranem. Czworo wiceprezydentów Warszawy i trzydziestu dyrektorów z ratusza siedzi na schodach Hotelu Warszawa, na opustoszałym placu Powstańców Warszawy. Wielu jest na bosaka, leją wodę na obolałe stopy. Całodniowe, oficjalne obchody rocznicy Powstania zostały zakończone, Muzeum przy Towarowej przyjęło pierwszych oficjalnych gości. Udało się.

Reklama

"Siedzieliśmy, nieludzko zmęczeni i dumni z siebie. Nikomu nie chciało się iść do domu. To była nasza chwila. Taki moment zdarza się czasem raz na całe życie" - wspomina Elżbieta Jakubiak, dziś posłanka na Sejm, wcześniej szef Gabinetu Prezydenta RP, jeszcze wcześniej dyrektor Biura Prezydenta Warszawy, gdy stolicą rządził Lech Kaczyński.

Nikt nie powiedział "nie"

Dziesięć miesięcy wcześniej Lech Kaczyński zdecydował, że Muzeum Powstania Warszawskiego ma wreszcie powstać, i to na 60. rocznicę zrywu. Warszawiacy, zwłaszcza Powstańcy, czekali na nie od lat. Plany kolejnych ekip z ratusza nie wypalały, nie udało się zorganizować placówki ani w starych zbiornikach Gazowni Warszawskiej, ani w dawnej powstańczej reducie przy ul. Bielańskiej. Wybór padł na dawną elektrownię Tramwajów Warszawskich. Kaczyński zebrał swoich ludzi i powiedział: "robimy".

"Nie znalazła się taka osoba, która by powiedziała "eee, nie warto!" Nikt nie był przeciw. I to nie dlatego, że przestraszyli się gniewu prezydenta" - zastrzega Władysław Stasiak, wiceszef Kancelarii Prezydenta RP, a przed pięciu laty wiceprezydent Warszawy odpowiedzialny za bezpieczeństwo.

>>> "Powstańcami zostali na całe życie"

Prezydent Lech Kaczyński wspomina to tak: "Ci, którzy wraz ze mną tworzyli Muzeum, dziś realizują się w polityce. Tamten czas, tamte dokonania są dla nich znakomitą rekomendacją" - mówi prezydent. "Pod ogólnym kierownictwem pani, która zostaje szefem sama z siebie, czyli Elżbiety Jakubiak, w szalonym tempie, w dziesięć miesięcy powstała instytucja narodowa" - mówi Lech Kaczyński.

Reklama

czytaj dalej



Zespół zgrany

"Szef sam z siebie", czyli Elżbieta Jakubiak wspomina ogromne emocje i presję. "Wciąż baliśmy się, że się coś nie uda. Na terenie elektrowni były niewybuchy. Musieliśmy podnosić strop w muzeum. Spajać dodatkowo mury. Straszliwy szary "barankowy" tynk z epoki gierkowskiej, który szpecił budynek, nie dawał się odkuć. Każdy dzień przynosił nowe kłopoty" - opowiada posłanka. "Mieliśmy kalendarze, a w nich rozpisane zadania i etapy prac na każdy dzień. Nie rozstawaliśmy się z nimi" - dodaje.

Z kapryśną i pełną technicznych niespodzianek strukturą zabytkowego budynku elektrowni walczył kierownik budowy Adam Janeczek. Gierkowskiego "baranka" pokonał konserwator zabytków Bogusław Kornecki. Za opracowaną przy tej okazji metodę likwidowania tynku bez niszczenia zabytkowych cegieł, zdobędzie potem złoty medal na światowym zjeździe wynalazców.

>>> Przeczytaj listy z płonącej Warszawy

Wieczorne i nocne narady odbywano w ratuszu, poranne odprawy - w ratuszu i w muzeum. Kontaktami z budowniczymi zajmował się Paweł Kowal (dziś eurodeputowany), pi-arem i kwestiami artystycznymi Lena Cichocka (była podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, obecnie posłanka), a finansami i kwestiami prawnymi Elżbieta Jakubiak. Kwestie techniczne, konstruktorskie i architektoniczne wziął na siebie naczelny architekt miasta Michał Borowski. Wiceprezydent Warszawy Sławomir Skrzypek (dzisiejszy prezes NBP) podróżował po Europie i podpatrywał muzealne i wystawiennicze nowinki.

Kłótnia o kotwiczkę

Zespół dwukrotnie przeżył kryzys. Najpierw poszło o dzwon "Monter", który miał zawisnąć w Parku Wolności. Został jeden dzień na opracowanie specyfikacji zamówienia na jego wykonanie. Trwały niekończące się dyskusje nad dziesięcioma wersjami ornamentów, jakie miały ozdobić dzwon.

"Ktoś spytał, czy nie za dużo ma być powstańczych <kotwiczek>, symboli Polski Walczącej" - wspomina Elżbieta Jakubiak. Na to weszli dwaj urzędnicy będący świeżo po lekturze komiksu o Tytusie, jaki specjalnie na obchody rocznicy Powstania stworzył Henryk Jerzy Chmielewski. Tytus myślał w nim, że kotwiczka to symbol marynarzy i bohaterowie komiksu musieli mu tłumaczyć, czemu się myli. "Oni weszli na tę dyskusję o kotwiczkach i spytali, czy nie za dużo tych marynarskich odniesień. Musiałam być mocno zmęczona, bo obraziłam się na nich śmiertelnie za kpiny z dzwonu i z obchodów. Trochę trwało, nim sobie wyjaśniliśmy o co chodziło" - mówi Elżbieta Jakubiak.

czytaj dalej



Drugi raz złe emocje wzięły górę, gdy okazało się, że trzeba podnieść w sali muzealnej strop, i to o 60 centymetrów. Niektórych załamała świadomość, że po raz kolejny harmonogram bierze w łeb przez skomplikowane i niespodziewane operacje techniczne. "Na szczęście motywację mieliśmy silniejszą niż nerwy" - mówi Elżbieta Jakubiak.

Wszystko jest możliwe

"Pierwszego sierpnia 2004 roku nie wszystko było dograne tak jak chcieliśmy, ale efekt był bardzo dobry" - wspomina Sławomir Skrzypek, prezes Narodowego Banku Polskiego, wówczas wiceprezydent Warszawy odpowiedzialny za politykę finansową

i inwestycje. "Bez ciężkiej pracy zespołu, którym kierował Jan Ołdakowski, obecny dyrektor MPW, nie odnieślibyśmy sukcesu. Udało się nam, bo wykreśliliśmy z naszego słownika zwrot <to niemożliwe>. Nie było czasu ani miejsca na zwątpienie" - mówi prezes NBP.

Jego najbliżsi wspominają, że w tamtych czasach był w domu "wielkim nieobecnym". "Faktycznie, pracowaliśmy nad tym projektem po całych dniach i nocach. Ale drugiego takiego muzeum nie ma w żadnym innym kraju. Zadziałał chyba fenomen zespołu i zadania. Cieszę się, że w tym czasie mogłem być w Warszawie" - puentuje Sławomir Skrzypek.

>>> Mieczysław Ubysz - zapomniany poeta

Historyk, dr Jan Żaryn pytany o najważniejszą rolę, jaką do tej pory spełniło Muzeum, wymienia dwie rzeczy: "Ono trafiło z przekazem historycznym i patriotycznym do młodego pokolenia. Sprawiło, że młodzi ludzie zaczęli się identyfikować z Powstaniem. Po drugie, Muzeum było wielokrotnie krytykowane za to, że nie stawiało pytania, czy warto było zaczynać Powstanie. To był jednak słuszny pomysł. Pytania o sens Powstania pozostały w starszych pokoleniach. Młodzi ludzie nie stawiają ich. Wiedzą, że tak wtedy było trzeba" - mówi Jan Żaryn.

"Obudziliśmy w młodych ludziach coś, co pewnie każdy nosił gdzieś w sercu, ale trochę się tego wstydził lub starał się to zagłuszyć: dumę, patriotyzm i szacunek dla Powstańców. Myślę, że wtedy, nocą, na tych schodach hotelu, podświadomie tego właśnie pragnęliśmy" - mówi Elżbieta Jakubiak.