Górników posłano do pracy jakby nic się nie stało. Nikt nawet nie wspomniał o odłączeniu się prądu i wybiciu liczników. "Dlaczego? Bo nie było sytuacji alarmowej" - mówi portalowi tvn24.pl rzecznik kopalni "Wujek-Śląsk" inż. Andrzej Bielecki. "Takie wybicia się zdarzają. To jest w ramach ryzyka akceptowalnego" - dodaje.

Reklama

Wybicie czujników spowodowane było przez stężenie metanu wyższe niż dwa procent. Liczniki wykryły je u wylotu korytarza. Takie stężenie jest jednak akceptowalne, wystarczy jedynie doprowadzić w zanieczyszczony metanem rejon powietrze, metan się rozrzedza i górnicy mogą dalej pracować.

Tej nocy, gdy wybiło liczniki metanu, nie zarejestrowano żadnych rozmów na ten temat, nawet jeżeli ktoś poinformował o wydarzeniu dyspozytora. "Jeśli ktoś zgłasza sytuację alarmową, rozpoczęcie akcji, to wtedy dyspozytor jest zobowiązany do włączenia nagrywania" - mówi Bielecki i zaznacza, że w tym konkretnym przypadku sytuacji alarmowej nie było.

Jutro zbierze się powołana przez WUG komisja do spraw katastrofy. Jednak na razie specjaliści nie mogą zjechać na miejsce tragedii - temperatura waha się tam od 33 do 36 stopni Celsjusza, występuje zagrożenie metanowe. "W kopalni trwa akcja przeciwpożarowa, usuwane są skutki tego zdarzenia. Wciąż mamy problemy z zagrożeniem metanowym. Stężenie metanu jest na takim poziomie, że mogą tam przebywać jedynie ratownicy górniczy" - poinformował prezes Wyższego Urzędu Górniczego Piotr Litwa.

Reklama