"Nie byłem żadnym agentem" - zapewniał profesor Jan Miodek i poszedł do sądu po sprawiedliwość. Będzie musiał na nią poczekać, bo kolejna rozprawa została wyznaczona na 12 listopada. Sąd powoła wtedy na świadków historyków Instytutu Pamięci Narodowej z Warszawy. Domagał się tego pozwany Grzegorz Braun.
Dziś przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu pierwszym świadkiem był profesor Włodzimierz Suleja, szef wrocławskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Zeznał on, że na podstawie materiałów, które są w IPN, nie można stwierdzić, że Jan Miodek był "konfidentem czy współpracownikiem tajnych służb PRL". Z dokumentów wynika, że komunistyczne służby interesowały się językoznawcą, ale trudno to jednoznacznie ocenić - mówił szef wrocławskiego IPN.
Znany z ekranów telewizorów profesor Jan Miodek żąda od Grzegorza Brauna publicznych przeprosin w radiu, czterech gazetach i ogólnopolskiej telewizji. Domaga się też, by Braun wpłacił 50 tysięcy złotych na rzecz Fundacji na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową.
Pozwany publicysta chce natomiast, by sąd oddalił ten pozew. Twierdzi, że w aktach IPN znajdowały się materiały dotyczące Jana Miodka, które zaginęły. Domaga się też sprawdzenia, czy w archiwach IPN nie ma materiałów dotyczących znanego językoznawcy.
Wszystko zaczęło się od wywiadu, jakiego Grzegorz Braun udzielił Polskiemu Radiu Wrocław w kwietniu tego roku. Publicysta oskarżył profesora Miodka o współpracę z tajnymi komunistycznymi służbami. Zakwestionował w ten sposób prawo naukowca do wypowiadania się o lustracji. Niechęć Miodka do niej była powszechnie znana. On sam nie ukrywał swoich antylustracyjnych poglądów.
Zaraz po wystąpieniu Grzegorza Brauna profesor Miodek zaprzeczył, by kiedykolwiek donosił PRL-owskim tajnym służbom. Przyznał jednocześnie, że spotykał się z oficerami SB w sprawie swoich naukowych wyjazdów za granicę.
Macierzysta uczelnia profesora Jana Miodka - Uniwersytet Wrocławski - powołała komisję historyczną, która zbadała akta naukowca zgromadzone w Instytucie Pamięci Narodowej. Stwierdzono, że dokumenty na temat profesora Jana Miodka "mają charakter wewnętrzny i wytworzone zostały bez wiedzy zainteresowanego, a zgromadzony materiał nie pozwala na wyciąganie jednoznacznych wniosków".
Według informacji uzyskanych z IPN przez Uniwersytet Wrocławski, profesor był w roku 1978 wytypowany na tajnego wspópracownika i w grudniu tego roku bądź w styczniu 1979 zarejestrowano go jako TW "Jam". Jego teczka została skierowana do archiwum w końcu 1989 roku.
Profesor Włodzimierz Suleja, szef wrocławskiego oddziału IPN, wyjaśniał w maju 2007 roku dziennikowi.pl, że w archiwach odnaleziono tylko tzw. wpisy rejestrowe agenta i informacje o pseudonimie i latach domniemanej współpracy profesora Miodka. "Nie wiemy, co się zostało z teczkami. Czy zostały zniszczone, czy też nie" -mówił profesor Suleja.