Jan swój warsztat samochodowy w podwarszawskich Łomiankach prowadzi od 15 lat. Nigdy nie miał problemów z klientami, szybko spłacił kilkusettysięczny kredyt, który wziął na rozkręcenie interesu. Szło mu na tyle dobrze, że trzy lata temu udało mu się uruchomić drugi warsztat - w niedalekim Nowym Dworze.

Reklama

Wszystko zaczęło się psuć po ubiegłorocznych wakacjach. - Klientów było coraz mniej. Kiedyś musieli się zapisywać nawet na dwa tygodnie do przodu. Teraz niewielką naprawę możemy im zrobić od ręki - opowiada właściciel i przewiduje, że już niedługo będzie musiał zwolnić kilku pracowników. W pierwszej kolejności praktykantów. - Nie ma dla nich pracy. Siedzą tylko i palą papierosy - twierdzi.

>>> Rząd dopłaca, kierowcy rzucili się na auta

W pozostałych warsztatach w Łomiankach, które żyją z napraw samochodów, też panuje zastój. Najlepiej widać to na przyzakładowych prakingach, które świecą pustkami. -Interes idzie coraz gorzej. Nie ma ruchu, klientów jak na lekarstwo - mówią zgodnie ich właściciele.

Reklama

Do tej pory tylko z firm produkujących samochody zwolniono już 1,5 tys osób - z warszawskiego FSO, gliwickiego Opla oraz Fiata Auto Poland. Ale to dopiero początek zwolnień w całym sektorze zatrudniającym około 200 tys. ludzi. - Na razie rozstaliśmy się z 250 osobami. Nie przedłużyliśmy kontraktów zatrudnionym czasowo i zrezygnowaliśmy z usług zewnętrznych firm. Ale musimy być przygotowani, że dalsze zwolnienia będą konieczne - mówi Przemysław Byszewski, rzecznik prasowy General Motors Poland, właściciel gliwickiej fabryki Opla. Złą sytuację tłumaczy radykalnym spadkiem zamówień z zagranicy, bo firma produkuje głównie na eksport.

>>> FSO zwolni pół tysiąca ludzi

Zastój w fabrykach uderza we współpracujące z nimi mniejsze zakłady. Losu swoich pracowników nie są pewni właściciele firm zajmujących się produkcją części i wyposażenia do aut. Zgodnie przyznają, że nie tylko nie mają nowych zleceń, ale coraz częściej kontrahenci nie odbierają zamówionego towaru. "Na razie zwolniłem przyjętych w zeszłym roku czasowych pracowników, ale będę musiał zrezygnować z części tych zatrudnionych na stałe. Kiedy? Nie wiem, ale to kwestia raczej kilku niż kilkunastu tygodni" - mówi właściciel firmy produkującej tapicerkę samochodową z Radomia.

Reklama

Eksperci są zgodni: kolejne zwolnienia będą nieuniknione. "Skoro produkcja ostro kuleje, to trzeba likwidować etaty. W ubiegłym roku szacunki mówiły o kilku tysiącach osób, ale z tego, co widać, redukcje u producentów samochodów i ich kooperantów mogą dotknąć 10 tys. osób" - mówi Wojciech Drzewiecki, ekspert Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego "Samar".

Zdaniem Andrzeja Ducha, przewodniczącego komisji rzemiosł motoryzacyjnych Związku Rzemiosła Polskiego, w całej branży na bruk może trafić nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. "Bardzo zagrożeni są pracownicy warsztatów. Już w zeszłym roku liczba obsługiwanych przez nie klientów spadła o blisko 30 proc. Ten rok będzie jeszcze gorszy. Ludzie nie mają pieniędzy i rezygnują z części usług" - twierdzi Duch.

Jednak zwolnienia to niejedyny efekt kryzysu w branży, upadać też będą całe firmy. W pierwszej kolejności te najmniejsze, zatrudniające do 20 pracowników. "W takich firmach pracodawcy bardziej opłaca się zwolnić pracowników niż utrzymywać etaty. Nie ma przepisów dotyczących zwolnień grupowych, nie trzeba płacić odpraw. Firma po prostu zawiesza działalność i czeka na lepsze czasy" - mówi Witold Polkowski z Konfederacji Pracodawców Polskich.