30-letni były pracownik banku ING właśnie pakuje walizki. Po latach pracy w Warszawie przenosi się do Katowic. "ING zwolniło mnie w styczniu. Ale i tak się cieszę, że stało się to w pierwszej turze zwolnień, bo dostałem niezłą pracę. Niestety nie w banku, ale w firmie ubezpieczeniowej, i nie w Warszawie, ale ważne, że ją mam. Kolejnym zwalnianym będzie dużo trudniej" - twierdzi były bankowiec.
>>>Zbliża się fala rekordowego bezrobocia
Takiego "szczęścia" nie miał ekspert jednego z domów maklerskich. Pracę stracił na początku roku i do dziś nie znalazł niczego nowego. "Byłem na kilku spotkaniach. Wszędzie słyszałem, że jestem świetny i... nic. Nadal jestem bez pracy" - mówi nam mężczyzna.
A to dopiero początek zwolnień w świecie finansów. Podsumowaliśmy wszystkie oficjalne komunikaty o planowanych zwolnieniach - to blisko 4 tysiące osób. To drastyczna zmiana, bo od kilku lat banki regularnie zwiększały zatrudnienie - w 2008 roku liczba etatów wzrosła o niemal 11 tysięcy.
Zwolnienia będą jednak jeszcze większe niż zapowiedzi - eksperci mówią, że trzy razy większe i że w całym sektorze finansowym zwolnionych zostanie 12 tys. pracowników.
"Redukcje w zatrudnieniu dotkną przede wszystkim te banki, które specjalizowały się w udzielaniu kredytów hipotecznych" - mówi ekspert Open Finance Mateusz Ostrowski.
Jeszcze bardziej niepewna jest sytuacja firm pośrednictwa finansowego. W czasie boomu mieszkaniowego pojawiały się jak grzyby po deszczu. Teraz mają poważne problemy. Banki praktycznie przestały udzielać kredytów hipotecznych, a to było główne źródło zarobku doradców.
"Jeśli taka stagnacja na rynku kredytów hipotecznych się utrzyma, to za pół roku firmy doradcze, również te największe, zwolnią całą armię ludzi" - mówi anonimowo DZIENNIKOWI pracownik firmy doradczej.
Mocno niepewna jest m.in. sytuacja GoldenEgg, który już zaczął zwalniać. "Pracowałam dla nich do końca stycznia. Nie dostałam prowizji od sprzedanych w grudniu produktów, tak jak i niemal wszyscy pozostali doradcy. W styczniu w ogóle pożegnano się ze mną" - mówi Marta, była współpracownica firmy.
A oto jak zwalniają główne polskie instytucje bankowe:
Kredyt Bank - 500 osób
Piątek 13 lutego był feralnym dniem dla pracowników Kredyt Banku. Dwa dni wcześniej zarząd banku zawiadomił, że ma zamiar zwolnić 300 osób, a z kolejnymi 200 osobami nie przedłuży umowy. W pechowy piątek zwolnienia potwierdzili kierownicy działów. Jeszcze nie wiadomo, kto konkretnie straci pracę, ale blady strach padł szczególnie na zajmujących się sprzedażą i analizami kredytowymi, bo to oni mogą pójść na pierwszy ogień zwolnień.
BPH - 580 osób
Bank już zaczął rozmowy ze związkami zawodowymi, by zwolnić ponad 12 procent wszystkich zatrudnionych. Jego właściciel GE Money Bank planuje połączenie obu instytucji.
PKO BP - 1722 osoby
Rzeczniczka banku Izabela Świderek-Kowalczyk zapewnia, że to nie są zwolnienia spowodowane tylko kryzysem: "Informatyzacja i centralizacja sprawiają, że potrzebujemy mniej pracowników" - mówi nam Świderek-Kowalczyk. Efekt: w tym zatrudniającym blisko 30 tysięcy osób banku zwolnienie ponad 1700 pracowników oznacza, że pracę straci co najmniej jeden pracownik w każdym z 1500 oddziałów.
Narodowy Bank Polski - 343 osoby
Najwięcej zwolnionych ma być w oddziałach w Warszawie, Krakowie i we Wrocławiu - po ponad 30 osób. Łącznie z pracą pożegna się 8 proc. wszystkich zatrudnionych w NBP.
DnB Nord - 200 osób
DnB Nord w tym roku chce ograniczyć wydatki aż o 17 proc. Cięcia są wszędzie: od wydatków na marketing poprzez materiały biurowe, a na pracownikach kończąc. Część z nich dostanie wypowiedzenia, a z innymi bank będzie renegocjował zasady zatrudnienia, w tym wysokość wynagrodzenia. Obecnie załoga liczy ponad 1100 pracowników; zwolnienia obejmą więc prawie 19 procent załogi.
p
SYLWIA CZUBKOWSKA: Eksperci zapowiadają, że pracę w tym roku straci kilkanaście tysięcy finansistów, w tym wielu doradców kredytowych. Zwolnienia już się zaczęły?MICHAŁ*: U nas w firmie jeszcze nie. Jesteśmy małym pośrednikiem, który nigdy nie popełnił błędu zatrudnienia zbyt wielu pracowników. Za to kilka osób, które pracę w tym zawodzie zaczęło niedawno, zrezygnowało z niej same. Jest zastój na rynku, znacznie mniej klientów bierze kredyty hipoteczne, więc i nasze zarobki znacznie się zmniejszyły. Słychać też coraz więcej o zwolnieniach u konkurencji i w bankach. Wielu z naszych "opiekunów", czyli przedstawicieli takich banków, jak CitiHandlowy, Millenium czy BZ WBK, którzy współpracowali z doradcami finansowymi, już zostało zwolnionych.
Przecież te banki jeszcze nie zapowiadały masowych zwolnień.
Może nie było tam masowych zwolnień, ale po cichu i tak ludzie tracą pracę. Część dostaje wypowiedzenia, część przesuwana jest do innych działów. W ubiegłym tygodniu zwolnienie dostała koleżanka z Citi. Pracowała tam ponad rok i choć obiecywano jej przedłużenie umowy, okazało się, że nie ma już dla niej miejsca w firmie. Teraz musi sobie szukać czegoś nowego. Widać, że dzieje się coraz gorzej. Odbieram wiele telefonów od znajomych z pytaniem, czy przypadkiem gdzieś nie szukają ludzi do pracy. Ostatnio dzwonili nawet moi koledzy z Expandera, a to duża i silna firma. Jednak tam kryzys tak mocno dał się we znaki, że choć Expander nie zajmował się do tej pory sprzedażą lokat, to teraz wszedł w ten biznes, byleby tylko zarabiać.
Wszyscy zwalniani finansiści szukają pracy w zawodzie, w którym pracowali?
Bankowcy raczej tak. Są wykształceni, doświadczeni i szkoda im porzucać zawód. Jednak doradcy kredytowi coraz częściej decydują się na przekwalifikowanie. Wielu trafiało tutaj z przypadku. Był kredytowy boom, spore pieniądze do zarobienia, doradców mnożyło się z miesiąca na miesiąc coraz więcej. Kiedy zaczął się kryzys, okazało się, że wielu jest na niego za słabych. A że kryzys nie potrwa miesiąc czy dwa, to szukają teraz pracy, gdzie tylko można. Zresztą jak ktoś sprzedawał kredyty, to tak poznał życie, że może równie dobrze sprzedawać telefony, jak i marchewkę. Wszędzie da sobie radę.
*Michał od czterech lat pracuje jako doradca finansowy. Od roku pracuje w firmie pośrednictwa finansowego MoneyExpert.