Do urzędu miasta w Nowej Soli na miejsce stażysty, który zarabia 500 zł miesięcznie, zgłosiło się sześciu kandydatów. Kandydata na posadę urzędnika za tysiąc złotych znaleziono natychmiast, w dodatku ze świetnymi kwalifikacjami. Jeszcze rok temu na to samo miejsce zgłosił się odpowiedni chętny, dopiero kiedy urząd po raz trzeci ogłosił konkurs.

Reklama

>>>Bezrobocie dotknie stocznie, banki i przemysł

Jak sprawdziła "Gazeta Wyborcza", miesięcznie do jednego sklepu Tesco zgłasza się po kilkunastu kandydatów. Oblężenie przeżywają też firmy zatrudniające sprzątaczki i ochroniarzy, gdzie chętnych jest dwa razy wiecej niż przed kryzysem. W jednym z oddziałów ZUS na stanowisko urzędnika zgłosiło się 178 osób. Nie mniej jest kandydatów na kontrolerów autobusów, listonoszy, asystentów okienkowych na poczcie czy nawet policjantów.

A to dlatego, że jeszcze rok temu na pracę za płacę minimalną Polacy decydowali się w ostateczności - na takich zasadach pracowało zaledwie 4 proc. z nich. Na rynku było więcej ofert, a płace rosły w rekordowym tempie. Teraz propozycji pracy jest coraz mniej, a bezrobocie znów się zwiększa - w styczniu sięgnęło 10,5 proc., a ekonomiści szacują nawet 14-proc. wzrost do końca roku.

Reklama

>>>Polacy najbardziej boją się bezrobocia

"Ludzie muszą nakarmić dzieci, mają kredyty na głowie. Wezmą każdą pracę, widzą, że bezrobocie rośnie" - mówi Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka PiS, była minister pracy.

"Wcześniej podjęcie pracy o niskich zarobkach było źle odbierane. Ludzie mówili: "Co ty, stać cię na więcej" - tłumaczy psycholog Joanna Heidtman. "Wraz z kryzysem wzrasta wartość pracy" - dodaję.

Związki zawodowe boją się, że pracodawcy wykorzystają sytuację na rynku, by nadmiernie obniżyć płace, dlatego zapowiadają protesty.