Alain Besancon porównuje przeprowadzoną przez Kemala Atatürka modernizację Turcji do dokonań Piotra Wielkiego i jakobińskich projektów z czasów Rewolucji Francuskiej. Tak jak w tamtych przypadkach, głębokość zmian może okazać się odwrotnie proporcjonalna do tempa ich wprowadzania.

Reklama

Po kilkudziesięciu latach tureckie instytucje polityczne wykazują znaczące podobieństwo do zachodnioeuropejskich, lecz pozostaje kwestią sporną, czy stanowi to wystarczające podstawy dla członkostwa w UE. Heinrich-August Winkler przypomina o longue durée, długim trwaniu historii i przekonuje, że nie. Przezwyciężenie wielowiekowego zacofania niektórych regionów Turcji musi potrwać dłużej niż 10-15 lat, czas, na jaki szacuje się trwanie rozpoczętych ostatnią jesienią negocjacji.

p

Heinrich August Winkler


historyk, wykładowca na Uniwersytecie Humboldta

W listopadzie 2002 roku zaproponowałem koncepcję uprzywilejowanego partnerstwa UE i Turcji. Ideę tę poparły CDU, CSU i francuska UMP - obecnie partie rządzące w dwóch ważnych państwach członkowskich Unii. Uprzywilejowane partnerstwo polegałoby na ścisłej współpracy, szczególnie w dziedzinie polityki zagranicznej i polityki bezpieczeństwa. Fakt, że rozpoczęły się oficjalne negocjacje akcesyjne, nie unieważnia tego alternatywnego rozwiązania.

W dalszym ciągu uważam, że Turcja nie jest gotowa do pełnego członkostwa, ale zgadzam się, że musimy wzmocnić więzi między UE a Turcją oraz uczynić ten kraj trwałym elementem europejskiej rzeczywistości. Od kilku lat politycy dają świadectwo zdecydowanie nadmiernego optymizmu w kwestii modernizacyjnego oddziaływania UE. Stwarza to zagrożenie dla Unii, bo wyraziwszy zgodę na przyszłą akcesję, obecne państwa członkowskie w dużym stopniu utraciły możliwości nacisku. Raporty na temat reform w Bułgarii i Rumunii wskazują wiele poważnych uchybień w dziedzinie przyswajania sobie ustawodawstwa unijnego, ale jedynym ryzykiem, przed którym stoją te kraje, jest roczne opóźnienie akcesji - wstąpią do Unii 1 stycznia 2008 roku, zamiast 1 stycznia 2007 roku. Przykład bułgarski i rumuński jest szczególnie niepokojący w kontekście aplikacji tureckiej. Jeśli przyjrzymy się głębszym, a nie tylko formalnym aspektom kultury politycznej Turcji, wyraźnie zobaczymy, że polityczne kryteria kopenhaskie nie były spełnione ani w 2004 roku, gdy UE obiecała rozpoczęcie negocjacji, ani 3 października 2005 roku, gdy negocjacje ruszyły z miejsca. Ta strategiczna decyzja opierała się na politycznym myśleniu życzeniowym zamiast na trzeźwej analizie, która by pokazała, że między kulturą polityczną Zachodu a obecną kulturą polityczną Turcji istnieje przepaść. Przekonanie, że ekspansja UE aż po Tygrys i Eufrat uczyni z Europy globalnego gracza politycznego, jest złudzeniem podsycanym przez tzw. szkołę geostrategiczną. Jeśli Europa chce być globalnym podmiotem politycznym, musi mówić jednym głosem. Taki jest sens pojęcia Vertiefung, pogłębienia integracji. Nie wystarczą tu reformy instytucjonalne - potrzebne jest europejskie poczucie wspólnoty. Musimy wypracować poczucie solidarności, by uczynić z Unii globalnego gracza i by ułatwić integrację nowych członków.

W XIX wieku zapoczątkowany został imponujący proces okcydentalizacji Turcji, który osiągnął apogeum za rządów Kemala Atatürka. Proces ten przyniósł jednak tylko częściowe rezultaty, zarówno w sensie politycznym, jak i społecznym. W dziedzinie społecznej nadal istnieje widoczny kontrast między zurbanizowanym i nowoczesnym Zachodem z jednej strony a zacofanym Wschodem z drugiej. W dziedzinie politycznej Turcja przyswoiła sobie zachodnie przepisy prawne, ale do dzisiaj opiera się temu, co Monteskiusz nazwał esprit des lois. Dla przykładu, rzekomo zreformowany kodeks karny nadal zawiera paragrafy, które zasługują na miano arbitralnych, czego dowodzi proces Orhana Pamuka. Można mieć wątpliwości, czy po 1999 roku, gdy Turcja rozpoczęła poważne przygotowania do rozmów o członkostwie, nastąpiła znacząca poprawa standardów prawnych. Z pewnością stało się to bodźcem dla Turcji do zainicjowania reform, co jednak nie powinno nas powstrzymywać przed pytaniem, czy kraj ten spełnia kryteria przynależności do politycznej kultury Zachodu.

Moim zdaniem odpowiedź brzmi: jeszcze nie. Problem sprowadza się do tego, co francuski historyk Fernand Braudel nazwał longue durée (długim trwaniem). Nierealistyczne jest założenie, że Turcja upora się z relatywnym zacofaniem dalekiego wschodu Anatolii w ciągu następnych 10-15 lat. Do pokonania są wielowiekowe nawarstwienia, co potrwa znacznie dłużej, niż przewidują europejscy optymiści i geostratedzy - zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że do tej pory zmiany w Turcji zazwyczaj były inicjowane odgórnie. Pod tym względem Turcja różni się od krajów, które przystąpiły do UE w 2004 roku. Co więcej, te ostatnie należały do Starego Zachodu, charakteryzującego się między innymi tradycją rozdziału władz. Tradycja ta rozpoczęła się w średniowieczu od separacji władz świeckich i kościelnych, po czym nastąpiło rozdzielenie władzy królewskiej od władzy poszczególnych stanów. Ten historyczny proces wystąpił w Polsce, na Węgrzech, w Słowenii, w Czechach i na Morawach, w Słowacji i państwach bałtyckich. Jałtański podział Europy przebiegał zatem wbrew historycznym procesom długiego trwania.

Premier Turcji Tayyip Erdogan wyraził dalece upraszczający i ahistoryczny pogląd, gdy nazwał UE ekskluzywnym klubem chrześcijańskim. Dlatego ahistoryczny, że pisząc historię praw człowieka, obok dziedzictwa chrześcijańskiego trzeba uwzględnić również dziedzictwo żydowskie i antyczne. Prawa człowieka, stanowiące fundament dzisiejszej kultury politycznej Zachodu, opierają się na rewolucyjnej idei równości wszystkich ludzi wobec Boga. Ta religijna idea paradoksalnie legła u podłoża sekularyzacji, co stanowi specyficznie zachodnie doświadczenie.

Pogląd Erdogana jest upraszczający, bo z uznania wkładu chrześcijaństwa w wykształcenie się idei praw człowieka nie wynika, że Europa powinna utożsamiać się z chrześcijaństwem bądź wykluczać niechrześcijan ze swego grona. Niemniej jednak, choć przystąpienie do tworu politycznego, jakim jest UE, nie wymaga posiadania wspólnych z Zachodem korzeni historycznych, jeśli ktoś uważa się za członka zachodniego klubu, musi znać i akceptować genezę zachodniej kultury politycznej. W 1986 roku, w ramach Historikerstreit, niemieckiej debaty historyków o wyjątkowości Holocaustu, Jürgen Habermas napisał, że całkowite otwarcie się Republiki Federalnej Niemiec na kulturę polityczną Zachodu było niezwykle istotnym osiągnięciem intelektualnym niemieckiego okresu powojennego. Takie całkowite otwarcie się na polityczną kulturę Zachodu powinno być wymagane od każdego państwa, które chce przystąpić do UE. W przypadku Turcji prawdopodobnie zajęłoby to znacznie więcej czasu niż 10-15 lat rozmów akcesyjnych. W 2005 roku było za wcześnie na rozpoczęcie negocjacji, ale decyzja została podjęta i jest to fakt polityczny, który trzeba uszanować.

Dziś pytanie brzmi: Co przyniosą negocjacje?. UE bezprecedensowo oświadczyła, że wynik negocjacji jest otwarty. Nie muszą one poskutkować członkostwem, jak to było w wypadku Polski, Czech, Słowacji i innych nowych członków.

Występuje także równoległy proces nieformalnych negocjacji ukierunkowanych na dialog ze społeczeństwem obywatelskim, co potwierdza, że mamy do czynienia z nowym wymiarem negocjacji. Ale nawet jeśli przyniosą one pozytywne rezultaty, członkostwo Turcji nie jest gwarantowane. Odbędą się co najmniej dwa referenda w tej sprawie, we Francji i Austrii - dziś społeczeństwa obu tych krajów udzieliłyby negatywnej odpowiedzi. Dlatego namawiam do szukania konstruktywnych rozwiązań alternatywnych. Obecnie Turcja jednoznacznie sprzeciwia się wszelkim trzecim drogom, czyli rozwiązaniom oznaczającym niepełne członkostwo. A przecież obecna oferta UE także nie daje pełnego członkostwa. Na przykład dzisiejsze państwa Unii będą mogły dowolnie długo zamykać swój rynek pracy przed pracownikami z Turcji.

Zasadnicze pytanie brzmi: czy Turcja naprawdę zechce włączyć się w projekt unii politycznej. Unia polityczna oznacza, że państwa członkowskie wspólnie sprawują suwerenną władzę polityczną, a co najmniej część suwerenności narodowej trzeba oddać do wspólnej puli. Turcja, kraj bardzo dumny ze swej tożsamości narodowej, nie jest raczej gotowa na takie poświęcenie. Przypuszczalnie któregoś dnia dojdzie do wniosku, że lepiej byłoby znaleźć rozwiązanie możliwe do przyjęcia dla obu stron i nie żądać od siebie zbyt wiele. Równałoby się to stowarzyszeniu plus, co jest bardziej realistyczne.

W swej książce Zderzenie cywilizacji Samuel Huntington postulował, by Turcja zrezygnowała z pozycji pariasa Zachodu i przyjęła przewodnią rolę na Bliskim Wschodzie. Nie wydaje się to osiągalne. Turecka koncepcja modernizacji nie znalazła naśladowców w innych społeczeństwach muzułmańskich. Odgórna rewolucja Atatürka przyniosła niejednoznaczne rezultaty, co zniechęciło kraje północnoafrykańskie i bliskowschodnie. W krajach arabskich nie ma wielu reformatorów, którzy uważaliby Turcję za wzorzec. Na przekór propozycji Samuela Huntingtona przewiduję zatem, że Turcja, związana z UE i zintegrowana z sojuszem północnoatlantyckim, będzie czynnikiem sui generis i ważnym podmiotem politycznym w regionie. Turcja może wyciągnąć wiele korzyści z takiego usytuowania - związana z UE, ale nie w pełni zintegrowana.




















Reklama

p



Alain Besancon

filozof, historyk idei

Zagadnienie "granic Europy" zwykłem rozstrzygać, odwołując się do historii. Jestem przekonany, że granica Europy pokrywa się - mówiąc umownie - z granicą występowania ostatnich kościołów gotyckich. Innymi słowy - pierwotny kształt wspólnoty europejskiej został wyznaczony przez Karola Wielkiego. Rdzeń ten został rozszerzony za sprawą chrystianizacji ościennych królestw, począwszy od Danii (965), skończywszy zaś na inkorporowanej do Rzeczypospolitej Litwie (1386). Powstały twór jednoczyła cywilizacja, religia, kultura materialna i formuły organizacji życia społecznego. Na różnych etapach kształtowania się europejskiej tożsamości możemy przywoływać jako przykład "spoiwa" łacinę, uniwersytety, zakony, relacje między wasalem a suwerenem, rolę miast czy obecność formuły "Filioque" ("... który od Ojca i Syna pochodzi") w modlitwie powszechnej. Także stale obecne napięcie i rywalizację między władzą świecką a duchowną czy - począwszy od XV wieku - między Kościołem rzymskim a reformacją. Wszystkie te elementy kształtowały życie na obszarze między Półwyspem Pirenejskim a dzisiejszą granicą Polski, Węgier, Chorwacji i Słowenii - i tylko tam.

Kościoły gotyckie są po prostu stosunkowo najłatwiej zauważalnym materialnym wytworem tej cywilizacji. Zarazem zauważmy, że wspomniany obszar niemal dokładnie pokrywa się z granicami dzisiejszej europejskiej "25". Naturalnie, rzecz nie w tym, by definiować dziś kryteria członkostwa w Unii Europejskiej, odwołując się do kategorii religijnych - choćby dlatego, że doskonale zdajemy sobie sprawę, iż ludzie po drugiej stronie "linii Filioque" również wyznawali chrześcijaństwo, tyle że w formule prawosławnej.

Co więcej, wiele zdaje się wskazywać, że dzisiejsze społeczeństwa europejskie stają się w coraz większym stopniu postchrześcijańskie, postreligijne. Rzecz jednak w tym, że dzisiejsza Europa jest tworem nie dwóch, lecz dwudziestu wieków - i wspomniane wyżej składowe cywilizacyjne zachowują swą wagę. One też przesądzają o istnieniu tożsamości europejskiej. Nie zamierzam jej nikomu wmawiać; sam jednak odczuwam tego rodzaju przynależność, swoistą odmianę patriotyzmu. Okazją do jej doznawania jest choćby przekraczanie granic kontynentu: podróżując pociągiem z Paryża do Moskwy w którymś momencie wyraźnie uświadamiam sobie, że znalazłem się w innej części świata. Fakt, że znajomi Rosjanie, rozmawiając o "moim" świecie, zwykli mówić, że coś zdarzyło się "w Jewropie", służyć może za dodatkowy dowód.

Przekonanie o istnieniu tych cywilizacyjnych składowych, tego zbioru wspólnych doświadczeń sprawia też, że tak dyskusyjny wydaje mi się projekt dalszego mechanicznego rozszerzania UE, w pierwszej może kolejności - uczynienia jej członkiem Turcji. Siła i ekspansywność Imperium Ottomańskiego przez stulecia stanowiła dla Europy jedno z największych zagrożeń. Kontrolujący obszary od Maghrebu po Azję Środkową władcy stali u brzegów Sycylii, u bram Wiednia i Lwowa. Europejska przewaga militarna przyszła ponad trzy wieki po dokonaniach renesansu: w międzyczasie szlachta węgierska dawała głowę pod Mohaczem, a turecka artyleria, łucznicy i janczarzy spędzali sen z oczu papieżom i władcom niemieckojęzycznego cesarstwa. Ta pamięć konfliktu, który ostatecznie zakończył się dopiero przegraną cesarskich Niemiec i ich sojusznika, którym był Stambuł, w roku 1918, wydaje mi się jednak znacznie mniej istotna niż brak definiowanej przeze mnie powyżej wspólnoty doświadczeń. Owszem, Turcja była obecna w Europie nowożytnej jako przeciwnik, nieraz jako partner rozgrywek dyplomatycznych, pozostawała jednak "ciałem obcym" - i sama nie aspirowała wówczas do europejskości, świadoma swej "otoczki" i korzeni zarazem tkwiących w Azji Środkowej. Nawet dziś możemy mówić o swego rodzaju "drugiej Turcji", wielkim obszarze oddziaływania Ankary i Stambułu na terenach od Turkiestanu i Azerbejdżanu po Bliski Wschód.

Zmiany modernizacyjne, jakie miały miejsce w Turcji pod rządami Atatürka, określiłbym jako pokrewne z jednej strony dokonaniom Piotra Wielkiego, z drugiej - projektom jakobińskim z czasów Rewolucji Francuskiej. Przeprowadzanej z całą surowością europeizacji i sekularyzacji towarzyszyły wysiedlenia i represje, mające na celu ujednolicenie Turcji pod względem narodowościowym. 80 lat później możemy mówić o daleko idącym podobieństwie instytucji politycznych (kwestia ich sprawności wymaga osobnego rozważenia). Nie wystarcza to jednak, moim zdaniem, by mówić o wspólnocie doświadczeń. W żadnym razie nie wyklucza to naszych bliskich i sojuszniczych związków z Turcją, których wagę ukazał choćby czas zimnej wojny. Doceniam jej "promieniowanie modernizacyjne" na ościenne państwa. Zdaję sobie wreszcie sprawę z proeuropejskich dążeń dzisiejszych elit tureckich. Z pokrewnym zjawiskiem mamy zresztą do czynienia również w przypadku Rosji, której elity w XIX wieku, sto kilkadziesiąt lat po reformach Piotra Wielkiego, stały się nie tylko konsumentami, lecz współtwórcami europejskiej kultury wysokiej. Inna rzecz, że te zeuropeizowane warstwy społeczeństwa rosyjskiego zostały zniszczone przez reżim bolszewicki, którego 75-letnie panowanie sprawiło, iż o dzisiejszej Rosji, wolnej od komunizmu, nie sposób mówić, że jest demokratyczna. Do członkostwa w Unii aspirować będzie coraz więcej podmiotów. Przykład stanowi choćby Ukraina, której bardzo zależy na członkostwie, i może przy tym odwoływać się do więzów historycznych łączących ją, podobnie jak Białoruś, z Polską i Litwą, a które zasługują na to, by być wzmocnione. Wracając na koniec do rozszerzenia Europy jako projektu i do aspirującej do UE Turcji - musimy raz jeszcze rozważyć, czy o członkostwie w Unii decydować ma zbieżność instytucji i procedur, czy też dziedzictwo cywilizacji, religii, prawa i obyczajów.













p

Reklama



Yasar Yakis

przewodniczący komisji ds. UE w parlamencie tureckim

Turcy stanowili część Europy od XIV wieku. Wielokulturowe Imperium Ottomańskie było ważnym graczem na europejskiej scenie. Od czasu ustanowienia republiki tureckiej w 1923 roku, a nawet wcześniej, Turcja dopasowywała swój system i praktykę polityczną do standardów zachodnioeuropejskich.

Wielu obserwatorów uznaje, że tureckie członkostwo przy obecnej koniunkturze międzynarodowej zapewni Unii korzyści polityczne i strategiczne, a także umożliwi pogłębienie kulturowego wymiaru Europy. Akcesja żadnego innego kraju nie będzie miała tak daleko idących skutków dla Unii jak turecka. Szczególnie gdy chodzi o poszerzenie jej politycznych i gospodarczych horyzontów, jak również o wzbogacenie jej kulturowej różnorodności.

Niech mi wolno będzie zauważyć, że Turcja jest dla Europy cennym nabytkiem - to kraj mający w bezpośrednim sąsiedztwie rynek złożony z kilkuset milionów konsumentów, kraj geograficznie i kulturowo bliski, kraj łączący Europę, Azję Centralną i Bliski Wschód swoją siecią komunikacyjną i transportową, kraj zapewniający bezpieczeństwo w okresie, gdy Europa poszukuje własnej polityki bezpieczeństwa i obrony, kraj posiadający młodą i dynamiczną populację. Wszystko to sprawia, że Turcja jest rzeczywiście atrakcyjna dla reszty Europy.

Członkostwo Turcji stanie się także znakiem dla reszty świata, iż chrześcijanie i muzułmanie mogą żyć pod jednym dachem w Unii, opierając się na fundamencie wspólnych wartości i interesów.

Zawsze, gdy na porządku dziennym stawało przyjmowanie nowych członków, występowały w Unii pewne wahania i sprzeczne odczucia. Jednakże każde nowe rozszerzenie dodawało nowy rozdział do historii sukcesów UE. Nie ma wątpliwości, że także przyjęcie Turcji dopisze do niej taki właśnie rozdział.

Trudno mi zrozumieć, dlaczego przyznano Turcji jedynie status "uprzywilejowanego partnera". Turcja i Unia zawierały między sobą umowy, kierując się zasadą pełnego członkostwa. Jeśli spojrzymy na porozumienia między nimi, nie ma tam żadnego odniesienia do "uprzywilejowanego partnerstwa". Ostatecznym celem procesu akcesyjnego jest pełne członkostwo. Pozwolę sobie zauważyć, że Turcja nigdy nie zaakceptuje czegoś takiego jak status "uprzywilejowanego partnera". Uważam, że Unia będzie musiała pozostać wierna wcześniejszym zobowiązaniom wynikającym z porozumień zawartych z Turcją.

Biorąc pod uwagę jej strategiczne położenie oraz bliskie historyczne i kulturowe związki z otaczającym światem - od Bałkanów aż po Kaukaz i Azję Centralną, od wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego aż po Bliski Wschód - członkostwo Turcji w UE wzmocni potencjał zjednoczonej Europy: stanie się ona skuteczniejszym narzędziem zapewniania pokoju i stabilności na obszarach o kluczowym znaczeniu. Dzięki członkostwu Turcji polityczne i gospodarcze cele Unii jako globalnego gracza wprowadzającego stabilizację, dobrobyt, jak również demokratyczne i wolnorynkowe wartości na swych dalszych granicach zyskają istotne uzupełnienie w postaci otwarcia na inne kultury i obszary geograficzne.

Otwarcie to będzie również pozytywnym elementem rozwoju w przypadku państw sąsiadujących z Turcją, które wykazywały wielkie zainteresowanie i poparcie dla jej członkostwa w UE. Turcja jako członek Unii będzie aktywnie promowała Europejską Politykę Sąsiedztwa, która posłuży za narzędzie postępu i głębszych reform w krajach, których dotyczy.

Ponadto Unia poszerzona o Turcję będzie lepiej przygotowana do podjęcia nowych wyzwań w dziedzinie bezpieczeństwa, takich jak terroryzm, zorganizowana przestępczość transgraniczna, rozprzestrzenianie broni masowego rażenia, ksenofobia i rasizm.





















p



Daniel Cohn-Bendit

wiceprzewodniczący frakcji Zielonychw Parlamencie Europejskim, członek Komisji Spraw Konstytucyjnych PE

Kolejne wyzwanie, wobec którego stoi dziś Unia, to kwestia przyłączenia Turcji, perspektywa zarysowana od 40 lat. Powinniśmy wreszcie zakończyć te długie rozmowy. Rozpoczynające się negocjacje będą złożone, gdyż turecka akcesja pociąga za sobą wiele problemów. Jeśli uda się te problemy ostatecznie rozwiązać i warunki przyłączenia zostaną spełnione, nie widzę powodów, by być przeciwko członkostwu Turcji. Dziś jednak jest o wiele za wcześnie, by spekulować na temat spełnienia przez Turcję politycznych, społecznych i gospodarczych warunków akcesji.

Sprawą, która na pewno nie ulegnie zmianie w wyniku negocjacji akcesyjnych, jest położenie Turcji w niezbyt bezpiecznym regionie świata.

Przez wiele osób jest to podnoszone jako argument przeciwko rozszerzeniu - Europa nie powinna rzekomo graniczyć z Irakiem czy Syrią. Jednak Europa sąsiaduje z terenami niestabilnymi tak czy owak, z Turcją czy bez Turcji. Powinniśmy wreszcie przestać udawać, że tak nie jest i wziąć na siebie odpowiedzialność, jaka spoczywa na Europie w związku z jej rolą w świecie.

Przyjęcie większej odpowiedzialności oznacza także nawiązanie uprzywilejowanej współpracy z państwami Maghrebu, które także między sobą poszukiwałyby nowej formy kooperacji i spójności społecznej. Musimy rozważyć stworzenie grupy państw Maghrebu, która współpracowałaby z UE. Także Bliski Wschód można sobie wyobrazić jako grupę współpracującą na podobnych zasadach. Wymagałoby to naturalnie rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego, a więc jest to jeszcze kwestia dalekiej przyszłości, niemniej jednak te państwa mogłyby stworzyć grupę zrzeszoną, współpracującą z UE na zasadzie uprzywilejowanego partnerstwa.