Po upublicznieniu "listy Wildsteina", szefowa instytucji stojącej na straży naszych danych osobowych, Ewa Kulesza, zamknęła katalog tamtejszej czytelni i uniemożliwiła dostęp do danych osobowych. Trudno się dziwić, że Instytut zaskarżył tę decyzję. To właśnie w tej sprawie wypowie się dzisiaj warszawski sąd, choć jego wyrok nie będzie prawomocny. Strona przegrana będzie mogła złożyć odwołanie do Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Opublikowanie listy tajnych wspólpracowników SB w 2005 roku "wywołało burzę medialną i doprowadziło wielu ludzi w tym kraju do białej gorączki". Wówczas to instytucja chroniąca dane osobowe przeprowadziła kontrolę w IPN. Wykazała ona, że dane osobowe są w IPN źle zabezpieczone. Poszło o spis katalogowy czytelni IPN, zawierający ponad 160 tys. nazwisk funkcjonariuszy i tajnych współpracowników SB oraz osób wytypowanych przez nią do współpracy - nazwany "listą Wildsteina" W styczniu 2005 r. ujawniono, że Bronisław Wildstein (dziś prezes TVP) właśnie tę listę nazwisk udostępnił dziennikarzom. Wkrótce potem lista znalazła się w internecie.

IPN chce uznania nieważności decyzji GIODO, zamykającej dostęp do katalogu czytelni osobom spoza IPN, argumentując, że nie obejmuje go ustawa o ochronie danych. O oddalenie skargi wnosiła Kulesza, według której IPN podlega tej ustawie, a Polska może stracić wiarygodność w UE, jeśli będzie źle chronić dane osobowe. Sejmowa komisja nadzwyczajna, pracująca nad projektami nowelizacji ustawy o IPN, przyjęła już, że do IPN nie stosuje się ustawy o ochronie danych osobowych.