p

Ray Takeyh*

Irańscy nowi reakcjoniści

W czerwcu 2005 roku twardogłowy burmistrz Teheranu Mahmud Ahmadineżad przemaszerował po flagach amerykańskich i izraelskich namalowanych na posadzce meczetu i oddał głos w dziewiątych irańskich wyborach prezydenckich. Kiedy głosy zostały policzone, wyniki wprawiły społeczność międzynarodową w osłupienie - zwyciężył zatwardziały ideolog, zupełnie na przekór oczekiwaniom, że młoda ludność Iranu i wykształcona klasa średnia nadadzą irańskiej polityce reformistyczny, a może nawet liberalny kierunek. Od tamtej pory Ahmadineżad bez ustanku bulwersuje i oburza społeczność międzynarodową: negowaniem Holocaustu, podżeganiem przeciwko Ameryce i wyraźnym lekceważeniem światowej opinii. Kiedy irański program jądrowy pokonuje kolejne etapy i jest coraz bliższy osiągnięcia zdolności bojowej, zachodnie stolice usiłują rozgryźć człowieka, który dzierży ster władzy w Teheranie. Czy prezydent Iranu jest tak nieracjonalny, jak sugeruje jego retoryka? Czy Ahmadineżadem kieruje mesjanizm religijny, który całkowicie usuwa z pola widzenia względy praktyczne? Jakie są polityczne i ideologiczne wyznaczniki jego programu politycznego? Zanim się rozważy, jakie zastosować środki dla powstrzymania gwałtownych posunięć Iranu, dobrze byłoby najpierw lepiej zrozumieć ideologię, która przyświeca nowemu prezydentowi i nowej drużynie twardogłowych stojących na czele Republiki Islamskiej.

Pokolenie wojenne dochodzi do władzy

Po 27 latach charakter reżimu irańskiego ulega zmianie. Władzę przejmuje ascetyczne pokolenie wojenne dążące do rozniecenia dawno wygasłego rewolucyjnego żaru. Dla Ahmadineżada i jego sojuszników wojna z Irakiem toczona w latach 1980-88 była doświadczeniem formacyjnym, warunkując ich poglądy polityczne. Była to wojna pod wieloma względami nietypowa, stanowiła bowiem coś więcej aniżeli konflikt między państwami pragnącymi osiągnąć konkretne cele terytorialne czy polityczne. Była ona starciem baasistowskiego świeckiego panarabizmu z irańskim fundamentalizmem islamskim. Dla walczących na froncie wojna ucieleśniała zatem ich rewolucyjną tożsamość. Wątki solidarności, ofiarności, samodzielności i poświęcenia nie tylko pozwoliły reżimowi umocnić swoją władzę, ale również wyniosły pokonanie Saddama do rangi ostatecznego sprawdzianu prawomocności teokracji. Wojna i rewolucja stopiły się ze sobą w religijnej kosmologii. Nieprzejednane prowadzenie wojny uwiarygodniało rewolucyjny zapał i duchową wierność - w tym kontekście pojęcia kompromisu i zawieszenia broni stały się bluźnierstwem. W sierpniu 1988 roku ajatollah Ruhollah Chomeini ni stąd, ni zowąd ogłosił zakończenie konfliktu. Po ośmiu latach brutalnych walk i płomiennego przekonywania przez duchownych, że triumf armii Boga jest nieuchronny, wojna dobiegła kresu, mimo że żaden z zadeklarowanych celów nie został osiągnięty. Kombatanci tacy jak Ahmadineżad, podobnie jak niemieccy weterani I wojny światowej, mieli na to gotowe wyjaśnienie. O przebiegu wojny nie zdecydowała słabość irańskiego planowania wojskowego i błędy dowódców, lecz machinacje Zachodu i przymknięcie oczu na użycie przez Saddama broni chemicznej. Chociaż wielu Irańczyków chciało zapomnieć o wojnie, dla osób pokroju Ahmadineżada zmagania wojenne i lekcje płynące z tego konfliktu w żadnym razie nie są wyblakłym wspomnieniem: były burmistrz Teheranu bez przerwy się na nie powołuje. Postawa Ahmadineżada cechuje się silną podejrzliwością wobec Stanów Zjednoczonych i społeczności międzynarodowej. Bo przecież ani zaangażowanie USA jako obrońcy praw człowieka, ani liczne traktaty zakazujące użycia broni masowego rażenia nie uchroniły irańskich cywilów i żołnierzy przed wojennym szałem Saddama. Kombatanci wyciągnęli z tej wojny wniosek, że niepodległość i nienaruszalność granic mogą Iranowi zagwarantować tylko jego własne starania, a nie układy międzynarodowe i dobra wola Zachodu. Powracających z pola walki żołnierzy zaniepokoił również kierunek, w którym zmierzało społeczeństwo irańskie. Mimo że wojna trwała tak długo, Iran opierał się głównie na ochotnikach. Dopiero w ostatnich stadiach konfliktu musiał zorganizować przymusowy zaciąg. Tym samym wojna bezpośrednio dotknęła tylko wąskiego segmentu społeczeństwa, przede wszystkim pełnych religijnego zapału młodych ludzi z niższych warstw społecznych. Podobnie jak w przypadku Ameryki w Iraku, większość młodych ludzi z zamożnych rodzin nie brała udziału w tej jatce i nie poznała na własnej skórze brutalnej natury wojny. Poza tym społeczeństwo powojenne traktowało powracających uczestników walk z pewną obojętnością i zdawało się dążyć do odrzucenia rewolucji z jej podniosłymi hasłami. Pokusy zachodniej kultury, bogacenie się i walka o większą swobodę obyczajową - oto co zajmowało irańską młodzież. Dla tych, którzy cierpieli na wojnie i poważnie potraktowali jej religijne uzasadnienie, taka frywolność była czymś haniebnym. Podczas gdy większość Irańczyków w latach 90. żyła przyszłością, fanatyczni kombatanci pielęgnowali swoje urazy, zajmując jednocześnie ważne stanowiska w organach bezpieczeństwa i w Gwardii Rewolucyjnej. "Musimy powrócić do korzeni rewolucji", deklarował Ahmadineżad na wiecach wyborczych. Wydawało się, że jest to kolejne puste hasło głoszone przez kolejnego polityka, który posługuje się reakcyjnymi liczmanami celem pozyskania wyborców. Przeżarte korupcją państwo teokratyczne i elita duchowieństwa, która dawno porzuciła życie w wierze na rzecz pokus władzy, zrodziły w społeczeństwie pewien sceptycyzm. Nawet jeśli ktoś szczerze głosi rewolucyjne poglądy, jest traktowany bez przekonania. Ahmadineżad pod wieloma względami wydawał się anachroniczny, ponieważ autentycznie wierzył, że "rządy Boga" nadal są możliwe. I był szczery w swoim przekonaniu, że wszystkie problemy zostałyby rozwiązane, gdyby tylko Iran powrócił do korzeni rewolucji. Podobnie jak jego prezydentura, kampania wyborcza Ahmadineżada była protestem przeciwko establishmentowi i wyzwaniem rzuconym rewolucyjnej starszyźnie, która utraciła swój radykalizm i rewolucyjną czujność. Aby Iran obudził się i odrodził, jego przywódcy musieli odnaleźć w sobie moralny rygor i surową dyscyplinę tych, którzy dzielnie stawili czoło machinie wojennej Saddama. Narzędziem uzdrowienia Iranu miał być islam - ale nie bierny, letni islam establishmentu, tylko rewolucyjna, upolityczniona, bezkompromisowa wiara, która legła u podstaw Republiki Islamskiej rządzonej przez wielkiego ajatollaha Chomeiniego. Zjednoczone społeczeństwo Iranu jeszcze raz wyzwoli swoją religię od zachodnich naleciałości i od bezwładu zawinionego przez skorumpowaną klasę rządzącą. Przywłaszczając sobie święte symbole islamu i powołując się na dzieje walki przeciwko niewiernym z zagranicy i ich krajowym poplecznikom, Ahmadineżad dążył do ponownego przekształcenia religii w ideologię rewolucyjną. Tego rodzaju wiara miała zmobilizować masy do odzyskania straconej republiki i obrony dziedzictwa przodków. Iran, kraj sprzeczności i paradoksów, wybrał na prezydenta człowieka, który obiecał cofnięcie wskazówek zegara. Na jego wizję przyszłości Iranu składa się etatystyczna polityka gospodarcza, ponowne narzucenie islamskich rygorów obyczajowych i ukrócenie ograniczonych swobód politycznych, którymi cieszyli się Irańczycy podczas reformatorskiego interludium. Ludność zmagająca się z trudnościami ekonomicznymi i zgorszona korupcją szalejącą wśród "ludzi Boga" liczyła chyba na to, że wywodzący się z nizin społecznych polityk o ograniczonym pociągu do bogactw materialnych jakimś sposobem zrealizuje rewolucyjną obietnicę sprawiedliwości społecznej i równości ekonomicznej. Przedmiotem największej uwagi i źródłem największego niepokoju, zarówno w kraju, jak i poza jego granicami, stała się jednak aktywność Ahmadineżada na arenie międzynarodowej.

Demony Ahmadineżada

Reklama

W miarę jak Iran zmienia oblicze i starszyzna rewolucyjna schodzi na dalszy plan zaczyna się stopniowo wyłaniać nowy kierunek w polityce zagranicznej. Globalną perspektywę Ahmadineżada tworzy wybuchowa mieszanka ideologii islamistycznej, skrajnego nacjonalizmu i głębokiej podejrzliwości wobec porządku międzynarodowego. Jako bezkompromisowy nacjonalista Ahmadineżad jest wyjątkowo uwrażliwiony na kwestie suwerenności i niezależności swego kraju. Jako zaangażowany islamista nadal postrzega Bliski Wschód jako pole bitwy między siłami diabelskiego sekularyzmu i autentycznej wiary islamskiej. Jako podejrzliwy władca widzi zachodnie spiski i zmowy tam, gdzie ich nie ma. Ten nowy światopogląd ideologiczny znajduje swój najbardziej jaskrawy wyraz w postrzeganiu przez Ahmadineżada Ameryki. Dla podstarzałych mułłów, takich jak duchowy przywódca Iranu Ali Chamenei i bardziej pragmatyczny przewodniczący Rady Arbitrażowej Haszemi Rafsandżani, Ameryka grała pierwszoplanową rolę w irańskim melodramacie. Twardogłowi uważali Stany Zjednoczone za źródło wszystkich problemów Iranu, natomiast starsze pokolenie bardziej pragmatycznych konserwatystów widziało w USA rozwiązanie zaostrzających się dylematów teokracji. W obu tych przypadkach Ameryka stała w centrum spraw irańskich. Zważywszy, że ekipa ta osiągnęła polityczną dojrzałość za rządów sprzymierzonego ze Stanami Zjednoczonymi szacha, brała udział w rewolucji, której cechą definiującą była antyamerykańskość, a potem rządziła państwem, które często było w konflikcie z Waszyngtonem, w obsesji tych ludzi na punkcie Stanów Zjednoczonych nie ma niczego dziwnego. W swoim spojrzeniu na stosunki międzynarodowe konserwatyści z pokolenia Ahmadineżada nie podzielają tej obsesji. Ich izolacjonizm oraz podyktowane ideologią widzenie w Ameryce szkodliwego dla świata państwa imperialnego zmniejszają ich entuzjazm do porozumienia się z krajem od dawna nazywanym "Wielkim Szatanem". Nawet pobieżna analiza wypowiedzi młodszych twardogłowych pozwala wyrobić sobie pogląd na ich obraz stosunków międzynarodowych: władza w systemie międzynarodowym odpływa na Wschód. Ali Laridżani, szef Najwyższej Rady Bezpieczeństwa Narodowego, stwierdził: "Na wschodniej półkuli są pewne duże państwa, takie jak Rosja, Chiny i Indie. Państwa te mogą odegrać równoważącą rolę w dzisiejszym świecie". W podobnym duchu wypowiedział się inny przedstawiciel nowych konserwatystów, obecny burmistrz Teheranu Mohammad Kalibaf: "Widzimy, że na obecnej arenie międzynarodowej pojawia się Azja Południowa. Jeśli tego nie wykorzystamy, przegramy". Z perspektywy nowej prawicy globalizacja nie oznacza kapitulacji wobec Stanów Zjednoczonych, lecz pielęgnowanie stosunków z nowymi ośrodkami władzy, które wyłaniają się w globalnym krajobrazie. Młodsi konserwatyści liczą na to, że jeśli Iran obierze "kurs wschodni", dogadanie się ze Stanami Zjednoczonymi nie będzie potrzebne. W odróżnieniu od starszych polityków pokolenie wojenne traktuje Amerykę wyjątkowo obojętnie i biernie. Koncepcja, że Iran powinien iść na ustępstwa w priorytetowych dla siebie sprawach, by zaskarbić sobie życzliwość Ameryki, nie znajduje zbytniego uznania w oczach nowych przywódców irańskich. Po ćwierćwieczu wrogości, wojny i sankcji kształtująca się klasa rządząca w Iranie patrzy na Wschód, gdzie łamanie praw człowieka i dążenie do pozyskania broni jądrowej nie budzą zbytniego niepokoju u partnerów handlowych. W panteonie aniołów i diabłów Ahmadineżada ważne miejsce zajmuje Izrael. Podczas jednego z częstych konwentykli radykałów, reakcjonistów i bojowników z całego Bliskiego Wschodu (doskonale znanych obserwatorom Republiki Islamskiej) prezydent wygłosił sławetny apel o likwidację Izraela. Zamiast go zawstydzić, międzynarodowy wybuch oburzenia ośmielił go do wypowiedzenia skandalicznych słów, w których nazwał Holocaust "mitem". Dla polityka, który opowiadał się za nadaniem rewolucji Chomeiniego wymiaru panarabskiego, agresywny atak na Izrael był czymś naturalnym, by nie rzec rutynowym. W końcu jednym z filarów koncepcji ajatollaha była teza, że Izrael jest tworem nielegalnym oraz imperialnym pogwałceniem terytorialnych praw islamu. Wśród medialnej wrzawy i chóru potępień uszedł uwagi inny wątek wystąpienia Ahmadineżada, a mianowicie próba odwrócenia przyjętej przez reformatorów korekty polityki wobec Izraela. Za rządów Chatamiego Iran stopniowo wyrzekł się niektórych patologicznych elementów swojej polityki izraelskiej i podkreślał, że byłby gotów poprzeć ugodę pokojową możliwą do zaakceptowania przez Palestyńczyków. Tymczasem Ahmadineżad oświadczył: "Każdy, kto dokona ustępstwa na rzecz Izraela, spłonie w ogniu wściekłości narodów islamskich". Prezydent Iranu w gruncie rzeczy zasugerował, że Republika Islamska występująca w imieniu całej wspólnoty muzułmanów nie zaakceptuje traktatu pokojowego popartego przez palestyńskich urzędników i państwa arabskie. Iran nie tylko będzie nadal wspomagał radykalne ugrupowania palestyńskie dążące do udaremnienia jakiegokolwiek porozumienia pokojowego, ale być może również powróci do dawnej polityki zwalczania reżimów arabskich, które znormalizowały swoje stosunki z państwem żydowskim. W okresie, gdy bliskowschodni proces pokojowy wydawał się na długo pogrzebany, Ahmadineżad przypuszczalnie dostrzegł wyjątkową szansę na wyzyskanie kwestii palestyńskiej dla osiągnięcia większego wpływu na debatę o szerszych kwestiach regionalnych. Sprzeciw wobec procesu pokojowego miał poprawić islamistyczne referencje Iranu i zyskać mu sympatię arabskiej ulicy, co z kolei zwiększyłoby wpływy Teheranu w regionie. Przyjmując konfrontacyjną postawę wobec Izraela, Ahmadineżad chciał popchnąć teokratyczny reżim, w coraz większym stopniu przedkładający rozwiązania dyplomatyczne nad siłowe, w stronę bardziej agresywnej postawy w sprawach międzynarodowych. Podobne połączenie nieufności i nacjonalizmu cechuje również stosunek reżimu do kwestii nuklearnej. Tragiczne doświadczenia wojenne zrodziły hasło "nigdy więcej", co w praktyce oznaczało zjednoczenie dawnych kombatantów, a obecnych polityków w pragnieniu osiągnięcia nie tylko wiarygodnego potencjału odstraszającego, ale również przekonującej zdolności odwetowej. Po dziesięcioleciach napięć w stosunkach z Ameryką irańscy reakcjoniści doszli do wniosku, że konflikt ze Stanami Zjednoczonymi jest nieunikniony i że tylko posiadanie przez Iran broni strategicznej może powstrzymać USA przed atakiem. Wydaje się wprawdzie, że w najbliższej przyszłości Stany Zjednoczone nadal będą grzęzły w bagnie irackim, co utemperuje ich ambicje, ale dla władców Iranu wciąż jest to agresywne państwo, którego potęgi nie można lekceważyć i którego intencjom nie można ufać. Podejrzliwi i paranoiczni twardogłowi utrzymują, że obiekcje Ameryki wobec irańskiego programu nuklearnego nie wynikają z obaw przed rozprzestrzenianiem się broni jądrowej, lecz ze sprzeciwu wobec charakteru reżimu. Przewidują, że gdyby Iran ustąpił w kwestii nuklearnej, perfidni Amerykanie znaleźliby sobie inną sprawę, w której wymusiliby na Teheranie swoje rozwiązania. "Zachód jest przeciwny ustrojowi islamskiemu. Kiedy ta kwestia [nuklearna] zostanie rozwiązana, Zachód przejdzie do praw człowieka. Kiedy i z tym się uporamy, przejdzie do praw zwierząt", stwierdził Ahmadineżad. Wyznając taki pogląd, prezydent nie ma dostatecznej motywacji do pójścia na kompromis w kluczowych kwestiach wewnętrznych, ponieważ jego zdaniem ustępstwa nie złagodzą w znaczącym stopniu amerykańskiej wrogości.

Strategia Ameryki

Niestety, amerykańska retoryka i strategia pośrednio uzasadniają takie postrzeganie sprawy. Po 11 września Waszyngton szybko wybaczył Pakistanowi jego nuklearne grzechy, ponieważ Islamabad współpracował z USA w wojnie z terroryzmem. Pragnąć wzmocnić raczkujące stosunki strategiczne z Indiami, administracja Busha przymyka oko na powtarzające się naruszanie przez Delhi układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Trudno jest wiarygodnie utrzymywać, że walka z proliferacją należy do priorytetów Ameryki, skoro administracja Busha bez problemu rozgrzesza seryjnych odstępców od układu. Irańscy twardogłowi znajdują sobie też innych świadków, którzy potwierdzają zasadność ich podejrzeń: amerykańskich jastrzębi. Ostrożni konserwatyści amerykańscy często zastanawiają się nad tym, czy bardziej demokratycznemu Iranowi nie można by pozwolić na posiadanie bardziej rozbudowanej infrastruktury nuklearnej, a może nawet samej broni. Tę kuriozalną koncepcję najlepiej ujął Robert Kagan, stwierdzając ostatnio: "Gdyby w Iranie panował ustrój demokratyczny, nawet niedoskonały, znacznie mniej byśmy się przejmowali posiadaną przez ten kraj bronią". Są to argumenty niebezpieczne, gdyż pośrednio potwierdzają tezę Ahmadineżada, że Stanom Zjednoczonym nie podoba się ustrój Iranu, a nie jego program nuklearny. Innymi słowy, pluralistyczny Iran miałby prawo lekceważyć układ o nierozprzestrzenianiu, ale Iran islamski musi go przestrzegać. W rezultacie ani niewiarygodna retoryka administracji Busha, ani nieudolne zabiegi jego sojuszników nie przybliżają nas do wyjścia z irańskiego pata jądrowego. Amerykańskie żądania, by Iran zrezygnował z pozyskiwania paliwa jądrowego do celów cywilnych (na co zezwala mu układ o nierozprzestrzenianiu), wywołały nacjonalistyczną wrzawę. "Dostęp do technologii jądrowej jest naszym prawem i będziemy się przy nim upierali", oznajmił Ali Laridżani. Jako kraj, który padał ofiarą zagranicznych interwencji i któremu narzucono różne kapitulacyjne traktaty, Iran jest szczególnie uwrażliwiony na swoje narodowe prerogatywy i suwerenne prawa. Nowi władcy Iranu uważają, że Ameryka czepia się ich nie ze względu na ich prowokacje i wcześniejsze naruszenia traktatu, lecz na skutek swojej imperialnej arogancji. Program nuklearny i irańska tożsamość narodowa stopiły się ze sobą w wyobraźni twardogłowych. Dać odpór bezczelnej Ameryce to uwiarygodnić swój rewolucyjny zapał i uczucia nacjonalistyczne. Pojęcia kompromisu i ugody nie są zatem zbyt użyteczne dla urażonych w swej dumie narodowej irańskich nacjonalistów. Jest jeszcze zbyt wcześnie na przewidywania, czy Iran powraca do mrocznej epoki wczesnego okresu rewolucyjnego. Republiką Islamską rządzą rozmaite frakcje i konkurencyjne ośrodki władzy. Intrygującym zjawiskiem, które nie przestaje zadziwiać zachodnich obserwatorów, jest fakt, że niektóre z tych frakcji politycznych zachowują swoje wpływy mimo kiepskich wyników wyborczych. Wszystkie reprezentują bowiem ważne środowiska i mają swoje miejsce w skomplikowanej sieci oficjalnych i nieoficjalnych instytucji rządzących republiką. Pragmatyczni i reformatorscy politycy podejmują dyskretne próby powściągnięcia szalonych zapędów nowego prezydenta i naciskają na ajatollaha Chameneiego, żeby przyciął Ahmadineżadowi ideologiczne pazurki. Polityczne przepychanki i gry o władzę bynajmniej nie zniknęły i to wiecznie podzielone państwo znowu pogrąża się w wewnętrznych walkach. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że za sprawą ascetycznego pokolenia wojennego władzę przenika nowa, agresywna tendencja. Ahmadineżada i jego sojuszniczej frakcji (skutecznie odwołującej się do dziedzictwa Chomeiniego i do nośnych potępień korupcji panującej wśród starszych polityków) nie wolno lekceważyć. Chociaż dla mieszkańców Zachodu może to być niezrozumiałe, ekonomiczny populizm i nacjonalizm Ahmadineżada spotykają się z niemałym odzewem społecznym, zwłaszcza wśród warstw niższych zmagających się z irańskimi nierównościami. W krajobrazie Republiki Islamskiej zadomowił się nowy, agresywny głos, który popycha Iran ku konfrontacji w polityce zagranicznej i reakcjonizmowi w polityce wewnętrznej.

Ray Takeyh

© The National Interest

przeł. Tomasz Bieroń

p

*Ray Takeyh, ur. 1966, politolog amerykański, specjalista w dziedzinie polityki bliskowschodniej, profesor National Defense University, członek Council on Foreign Relations. Opublikował m.in. "The Origins of the Eisenhower Doctrine: The U. S., Britain and Nasser's Egypt, 1953-57", a także (wraz z N. Gvosdevem) "The Receding Shadow of the Prophet. The Rise and Fall of Radical Political Islam" (2004).