Panie ministrze transportu, oto cała prawda o polskich drogach! Są w tak opłakanym stanie, że nie sposób po nich jeździć. Wiedzą o tym miliony polskich kierowców, którzy codziennie rano i wieczorem tkwią w kilometrowych korkach. Jest jednak sposób na ominięcie drogowych zatorów czy robót blokujących przejazd! Wystarczy włożyć wygodne buty i... w drogę. Zanim sami się o tym przekonaliśmy, trudno było nam w to uwierzyć. Okazało się, że własne nogi to najszybszy i najpewniejszy środek transportu. Urządziliśmy wyścig - z tego samego miejsca (trasa wylotowa z Warszawy na Katowice), o tym samym czasie razem wystartowali: maratończyk - Marcin Kufel i reporterski samochód "Faktu". Rezultat? Biegacz, 17-kilometrowy odcinek pokonał szybciej od samochodu!

Reklama

Godz. 8.40: Ruszamy! Maratończyk Marcin Kufel biegnie poboczem, a reporterzy "Faktu", obok jadą samochodem. Droga wolna, w ciągu kilkudziesięciu sekund wyprzedzamy biegacza. Dobra nasza! Co prawda są straszne koleiny, ale droga jest na tyle dobra, że możemy "gnać" z prędkością 60 km/h.


Godz. 8.48: Jesteśmy 10 km przed Warszawą. Nagle dziurawa jezdnia zwęża się i z trzech pasów robią się dwa. W dodatku na jednym trwają prace drogowe! Ale robotników nie widać? Dojeżdżamy do korka. Posuwamy się wolno, centymetr po centymetrze, a czas leci! Pędzi także maratończyk, który momentalnie zostawia nas w tyle.


Godz. 9.07: Pierwszy korek mamy już za sobą. Straciliśmy ponad kwadrans. Wjeżdżamy do Warszawy. Ruch odbywa się płynnie, jednak z powodu gigantycznych kolein nie da się jechać więcej jak 50 km/h. Mimo to doganiamy szybko biegnącego Kufla.

Reklama


Godz. 9.20: Jesteśmy pięć kilometrów od centrum Warszawy. Daleko nie ujechaliśmy, bo znów utykamy w korku-gigancie. Mamy kilka minut przewagi nad biegaczem. Ale on nie musi slalomem mijać dziur w jezdni czy przeciskać się wąskimi uliczkami między innymi samochodami! Lekko biegnie przed siebie i znów zostawia nas w tyle. Ale i jemu nie jest łatwo! Musi zatrzymywać się na przejściu dla pieszych, przepychać się między przechodniami na chodniku.


Godz. 9.33: Maratończyk szczęśliwy dobiega do mety. 53 minuty - dokładnie tyle zajęło mu pokonanie 17 km. Kiedy on świętuje zwycięstwo, my w żółwim tempie pokonujemy kolejne centymetry stołecznych ulic. Dosłownie - bo po warszawskich ulicach w godzinach szczytu nie da się jeździć. Stolica nie ma obwodnicy i codziennie paraliżują ją kolejki samochodów - i tych osobowych, i ciężarowych, które próbują przedrzeć się przez miasto.


Godz. 9.58:udało się! Dojeżdżamy do mety - 25 minut po maratończyku. Wynik ten mówi sam za siebie... Czy teraz kierowcy porzucą swoje samochody? Możliwe! Ale, by w takim tempie pokonywać ulice, trzeba być odpowiednio przygotowanym.

Reklama

Przygotowani muszą też być urzednicy odpowiedzialni za drogi. Tyle tylko, że oni przygotowują się nie do biegów, a do tego, by z niewzruszoną miną przyjmować połajanki za zły stan dróg. A jest on najgorszy w całej UE. Z najnowszego raportu Komisji Europejskiej jasno wynika: sytuacja na naszych jezdniach jest dramatyczna. "Polska infrastruktura drogowa jest zupełnie nieprzygotowana do tak gwałtownie rosnącej liczby samochodów" - grzmi Jacques Barrot, unijny komisarz ds. transportu. "Najbardziej brakuje wam zwłaszcza dróg dwujezdniowych."

Co na to politycy? Minister Jerzy Polaczek podkreśla, że w ciągu jednego roku nie da się naprawić wieloletnich zaniedbań. Miejmy nadzieję, że on nie zmarnuje czasu, który ma. Bo inaczej wszyscy będziemy zdani tylko na własne nogi!