Typowa "polska baba" - jak tytuł jednego z jej przebojów. Zamaszysta, wesoła, o ciętym języku i niespożytej energii. Cała Polska nuciła razem z Danutą Rinn superprzebój "Gdzie te chłopy". I nagle zamilkła, zniknęła. Panią Danutę odnaleźliśmy w Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Opowiedziała "Faktowi" o ciężkiej chorobie i samotności.
Fakt: Jak wytrzymuje pani ciszę i spokój w Skolimowie?
DANUTA RINN: Nie przyzwyczaiłam się do tego i nigdy nie przyzwyczaję. Kiedy mogę, uciekam od niej do Warszawy. Jednak nie zawsze jest to możliwe, bo nie mogę sama jeździć autobusem. Muszę żebrać o podwiezienie u przyjaciół: Kolbergera, Bajora, Zającówny. Oni zresztą niezmiernie się mną opiekują - telefonują, wyciągają mnie na miasto. W Skolimowie zatrzymują mnie tylko moje przyjaciółki. Spotykamy się i plotkujemy jak dzieci! One śmieją się ze mnie, że powinnam im po piwo skakać, jako że są ode mnie o 20 lat starsze. Ja tu jestem młodzieżą!
Jak długo już tu pani mieszka?
DANUTA RINN: Od półtora roku. Trafiłam tu nagle. Po operacji w szpitalu musiałam przechodzić rekonwalescencję pod stałą opieką lekarską i pielęgniarską. W szpitalu pytali: "Kto panią odbierze?". Nikt, bo nie mam rodziny. Przyjechałam więc tutaj. A warunki są tu znakomite i obsługa wspaniała.
Od razu podjęła pani decyzję, że zostanie w Skolimowie na zawsze?
DANUTA RINN: Nie, skądże. Na początku byłam oszołomiona. Każdego dnia spodziewałam się, że umrę. Ale budziłam się rano, zasypiałam normalnie wieczorem, więc po jakimś czasie zaczęło do mnie docierać, że być może jeszcze pożyję. I wtedy postanowiłam, że muszę się tu zacząć zadomawiać. Zamówiłam łóżko, przewiozłam niektóre swoje rzeczy, resztę porozdawałam, posprzedawałam. Jeszcze na kupca czeka piękny komplet mebli z czeczotki. Idealny dla pani, która chciałaby mieć piękną sypialnię. Łza się w oku kręci, ale... Tamtego
mieszkania już nie ma, tamtego życia już nie ma. Jest to, co jest.
Wieści o pani chorobie zaskoczyły wszystkich...
DANUTA RINN: Zdrowie mi się posypało. Wysiadły mi różne rzeczy. Miałam zawał płuca. Teraz też jest mi ciągle duszno. Powiedziałam lekarzowi: Ja się duszę. Zbadał mnie i stwierdził, że zmniejszyła mi się pojemność płuc. Powiedział: Pani Danusiu, od dziś codziennie musi pani przynajmniej przez kwadrans śpiewać. I teraz będę śpiewać - dla zdrowia. A głosu nie straciłam - jak huknę, to dom zwalę.
Wcale nie widać po pani choroby.
DANUTA RINN: Niedawno miałam propozycję wyjazdu do Nowego Jorku. Lekarz powiedział mi: Nie twierdzę, że pani nie przeżyje podróży. Przeżyje pani. Ale w Nowym Jorku może się stać wszystko. Z pani zdrowiem jest jak z popękanym dzbankiem. Sklejono go, ale nigdy nie wiadomo, czy pęknie, kiedy pęknie i czy w miejscu klejenia, czy w nowym. Oczywiście nie pojechałam. Mam też wielkie problemy z kondycją. Łatwo się męczę. Gdy jadę do fryzjera, to wracam zmęczona jak po recitalu. Ale co tu gadać.