p

Cezary Michalski

Dlaczego bunt się nie udał

Wojnę pokoleń" warto przeczytać dla jednego eseju zatytułowanego "Król Lear albo wojna pokoleń". Tym bardziej że Piotr Nowak, autor tego tekstu opublikowanego pierwotnie w gdańskim "Przeglądzie Politycznym" to pomysłodawca i redaktor całej książki. Nowak jest filozofem i urodził się w 1966 roku. A w tej książce, poświęconej specyficznej mieszance natury i kultury, biologii i narracji, jaką jest "tożsamość pokoleniowa", roczniki są tak samo ważne jak argumenty. Są jednym z argumentów. Na argument starszych "dostawaliśmy pałkami w marcu 1968" młodsi autorzy tekstów opublikowanych w tym zbiorze odpowiadają często i bezradnie: "A nas tłuczono w grudniu 1981, a później obserwowaliśmy wątpliwą, warunkową wolność roku 1989, zarezerwowaną dla postkomunistów i dla elity pokolenia '68".

Właściwie tylko Nowak nie używa takich argumentów, usiłujących czynić użytek z daru wcześniejszego lub późniejszego urodzenia. Jest od autorów, których postanowił zaprząc do swojej autopromocji, o wiele sprytniejszy. Zamiast argumentów odwołujących się do biologii lub co najwyżej do sytuacji, czyli losu, jako jedyny używa wyłącznie narzędzi stricte kulturowych. W końcu próbuje zostać swojego pokolenia filozofem. Stworzyć jego pierwszą świadomą i celową teorię. W swoim eseju Nowak interpretuje jedną z największych tragedii Williama Szekspira, którego Harold Bloom nie bez racji nazwał "wynalazcą człowieka". Przynajmniej człowieka nowożytnego, który narodził się po śmierci Arystotelesa, św. Tomasza i ich Boga. Wraz z Machiavellim i Hobbesem. Czytając "Króla Leara", Nowak dokonuje znaczącego interpretacyjnego odwrócenia. Jest ono rewolucyjne, szczególnie w Polsce, gdzie każdy kolejny ustrój, obojętnie czy będzie to feudalizm, feudalny komunizm czy podszyta feudalizmem liberalna-demokracja, przyjmuje zawsze i nieubłaganie piętno gerontokracji. Czyli ustroju, gdzie rządzi - jak subtelnie daje do zrozumienia Nowak - "grono nobliwych dziadyg". W takiej Polsce, w Polsce dzisiejszej, w której 40-letni Piotr Nowak pisze swój późny pokoleniowy manifest, w polityce, mediach i w akademii przepustką do władzy jest to, że uczestniczyło się w życiu publicznym co najmniej od czasów późnego Gomułki (to już blisko pół wieku!) - jako młody opozycjonista, ksiądz albo początkujący działacz PZPR-u. A jeśli chodzi o tzw. warszawską szkołę historii idei, genealogia musi sięgać powojennych ruin Warszawy. W takim kraju "Króla Leara" czyta się nadzwyczaj poczciwie, "w porządku wiecznych wartości" - przeciwko historii, przeciwko młodości lub choćby wiekowi średniemu. Czyta się tę tragedię konserwatywnie (nawet jeśli miejscowi konserwatyści każą się pod groźbą ekskomuniki nazywać liberałami lub ludźmi lewicy), jako pochwałę starości uprawnionej w swej dojrzałej władzy. Odnajduje się w tragedii Szekspira przede wszystkim współczucie dla króla Leara i jego jedynej córki szanującej starość, Cordelii. A także jako krytykę niewdzięcznej rewolucyjnej młodości, symbolizowanej przez dwie inne córki: Goneril i Regan.

W dyskursie gerontokracji starość to mądrość, doświadczenie, autorytet, ale przede wszystkim prawo. Podczas gdy młodość, niedoświadczona, pełna namiętności, egoistyczna - to społeczny stan natury. I chyba jest dla wszystkich jasne, kto powinien rządzić królestwem, przy takim obsadzeniu przez wartości międzypokoleniowego sporu. Oczywiście że starość. To dojrzałe autorytety - Kiszczak, Urban, Michnik, Mazowiecki, Barbara Skarga, Jerzy Jedlicki... och, przepraszam, wymknęło mi się z nieposłusznych ust, chciałem oczywiście powiedzieć: Lear, Kent, stary Gloucester, bo o nich przecież pisze Nowak, nie o tamtych - gwarantują społeczny pokój, nadają się do obsadzenia roli Książąt Pokoju. Podczas gdy młodość, 20-, 30-, a może nawet 40-letnia musi się dopiero wyszumieć. W stanie społecznej natury, w przedłużonym stanie niedojrzałości, gdzie trwa dopiero eliminacja słabszych osobników, w poszukiwaniu naturalnego lidera pokoleniowej narracji czy instytucji. Piotr Nowak dokonuje jednak zwrotu, analogicznego do tego, jakim szczycił się Marks, który ponoć postawił Hegla z głowy na nogi, ściągnął go z obłoków niemieckiego idealizmu na twardą ziemię materializmu dialektycznego. Zapoczątkowując tym gestem, tą deklaracją, jedną z najbardziej znanych pokoleniowych rewolucji.

Posługując się subtelną wykładnią Szekspirowskich cytatów, Nowak odziera starość z prawa. Odziera króla Leara z prawa do rządzenia. Jego esej to aria na jednej strunie, Hobbesowsko-Makiawelicznej, bliskiej mi strunie nowożytnej. W tej epoce (jeszcze nie zakończonej) i w tym języku kryterium wszelkiej dobrej polityki, pozwalającym rozpoznać dobrego władcę albo uprawniającym do tego, by niewłaściwego władcę zrzucić z tronu, jest zdolność (lub brak zdolności) zaprowadzenia społecznego pokoju. Piotr Nowak zauważa celnie, że dla pokoju społecznego największym zagrożeniem jest walka pokoleń. Walka starych o utrzymanie władzy i walka młodych o jej odebranie. A jeśli tak, to fundamentem społecznego pokoju jest właściwie zrealizowany akt sukcesji, przekazania władzy nad państwem, mediami, akademią z rąk dostojnych starców w ręce młodych, skoro tylko ci dojrzeją.

Reklama

Zdaniem Nowaka klucz do pokojowej realizacji prawa sukcesji leży w rękach starców. To oni powinni umieć oddać władzę - właściwym ludziom, we właściwym czasie i w granicach prawa. Inaczej zamiast cywilizacji mamy "Złotą gałąź", fantazję Frazera na temat archaicznego stanu natury, gdzie starzec, zamiast we właściwym momencie oddać władzę, był władzy razem z życiem przez młodych pozbawiany. Czy jednak starzec będący w eseju Nowaka postacią kluczową istotnie jest Księciem Pokoju? Czy z sukcesji potrafi uczynić prawo? Bynajmniej. "Król Lear jest głupi, wie bowiem, że musi oddać władzę, nie wie jednak, jak ma tego dokonać. (...) Stetryczały władca usiłuje przekazać swój urząd, nie ma jednak pojęcia, jak się do tego zabrać". To nie są słowa którejś z "niewdzięcznych" córek króla Leara, to cytat z eseju Piotra Nowaka, adiunkta filozofii w filii UW w Białymstoku. Choć mogłyby zostać wypowiedziane przez Goneril lub Regan albo przez młodego Edmunda Gloucestera. Piotr Nowak celowo używa ich głosów. Wciela się w nich, albo też mobilizuje stworzone przez Szekspira postaci młodych buntowników, by legalizowały jego własny bunt, by były jego drużyną. A może także, by ośmieliły jego rówieśników. Pisze wprost: "Edmund, córki Leara oraz ich mężowie to moje pokolenie - pokolenie ludzi nowoczesnych, kształtujących ramy nowego świata, bezwzględnie pilnujących, by żaden, choćby i nobliwy kaprys ich nie popsuł".

Król Lear staje się w eseju Piotra Nowaka symbolem wszystkich "wpływowych starców". "Zmęczony władzą oraz narastającą sklerozą stary król nie chce dłużej być uznawany - on chce by go kochano" (tu w erudycyjnym przypisie Nowak przywołuje Leo Straussa, który za najważniejsze kryterium tyranii uważa "poszukiwanie u poddanych miłości zamiast uznania"). A mnie przed oczyma staje w tym momencie Adam Michnik zeznający przed komisją badającą aferę Rywina. Groteskowy w swym bezsilnym gniewie, nierozumiejący, dlaczego nikt go już nie kocha. Bez powodzenia usiłujący miłość do siebie wymusić.

Piotr Nowak odziera starość i starca ze wszystkich atrybutów prawa. Zwraca go naturze. Podważa wiarygodność jego własnych deklaracji, kiedy cytuje demaskatorski Szekspirowski dialog: "Król Lear: Dałem wam wszystko/ Regan: I to w samą porę". Ten dialog ujawnia arbitralność starca (to ja wam wszystko dałem, taka była moja suwerenna zachcianka, skoro dałem, to mogę w każdej chwili odebrać) i żądzę władzy jego córki, ubraną jednak w miarę prawa ("dałeś nam w samą porę, bo sukcesja jest prawem, a nie twoją zachcianką, szalony starcze").

Za każdym razem to po stronie młodości stoi autorytet prawa, a po stronie starości umieszczana jest arbitralność, zdziecinniałe emocje, zrywane kontrakty... W walce pokoleń to zatem stara generacja, a nie młoda uosabia społeczny stan natury, któremu należy zaradzić. I to do młodych należy rola Książąt Pokoju, predestynowanych do władzy nad państwem, mediami, akademią. Pod pewnymi oczywiście warunkami. Piotr Nowak przedstawia je, kiedy pisze o cechach, jakie powinien mieć pokoleniowy lider.

Bunt młodych, aby się powiódł, nie może być triumfem biologii nad prawem. To właśnie on powinien być triumfem prawa, powściągającym stan natury, kończącym wojnę domową zafundowaną nam przez "swarliwych starców". Piotr Nowak wyraźnie przedstawia kryteria, jakie powinni spełniać młodzi, by władza w królestwie rzeczywiście im się należała. Te kryteria nie są z porządku natury. I nie rozumiem, czemu nie widzi tego Jerzy Sosnowski, którego poprosiliśmy o przeczytanie tej książki i tego konkretnego eseju. A który przedstawione tam pragnienie "zastąpienia ojca" interpretuje wyłącznie biologicznie, wyłącznie w planie natury. To go - jako kulturowego konserwatystę - oczywiście przeraża. Tymczasem Piotr Nowak wylicza bardzo precyzyjnie - i to w ślad za W.H. Audenem, który w dziedzinie kulturowego konserwatyzmu Jerzego Sosnowskiego dalece prześciga - cechy, jakie powinien mieć lider pokolenia, aby zarówno on, jak i cała generacja byli gotowi i godni tego, by przejąć władzę w królestwie. "Idealny władca musi wiedzieć, co jest, a co nie jest sprawiedliwe. Samemu być sprawiedliwym. Być tak silnym, by zmuszać tych, co chcą niesprawiedliwości, by postępowali sprawiedliwie. Mieć naturalną lub nabytą umiejętność czynienia innych lojalnymi. Być władcą uprawomocnionym przez dowolny rodzaj legitymacji właściwy społeczności, której jest częścią".

Autor eseju podkreśla wszelkie momenty, w których młodsi zasługują na władzę bardziej od starszych nie dlatego, że przemawia za nimi biologia, ale dlatego, że to oni lepiej uosabiają prawo. Oszalałym, arbitralnym i fundującym nam coraz to nowe wojny domowe starcom przeciwstawia "pokoleniową solidarność oraz lojalność wobec nowego państwa, która bierze górę nad więzami krwi". Podkreśla momenty tragedii Szekspira, w których "alians pomiędzy rówieśnikami okazuje się trwalszy i mocniejszy od uczuć rodzinnych". Po to by dowieść, że jego fascynacja młodością nie jest ślepa, wskazuje na moment pokoleniowej klęski w "Królu Learze", pisząc: "Porządek polityczny załamuje się dopiero wówczas, kiedy młodzi postanawiają zemścić się na Gloucesterze, miast go osądzić".

Jednak najmocniejszy fragment eseju Nowaka to ten, w którym dokonuje on reinterpretacji słynnej mowy szlachetnej Cordelii do jej podłych sióstr.

I jej słów "Use well your father", której poczciwe, obowiązujące w polskiej gerontokracji tłumaczenie brzmi "Ojca kochajcie". Piotr Nowak wskazówkę "Use well your father" każe rozumieć inaczej. Pisze: słowa te mogą znaczyć także coś innego, mogą być radą, aby Regan i Goneril "postępowały z ojcem właściwie, więc by były czujne i uważały na to, co robią, ponieważ stary jest szalony i niebezpieczny, skoro przepędza do Francji ją, swoje umiłowane dziecko. Tak oto mamy do czynienia z pierwszym przejawem międzypokoleniowej solidarności". Jak postępować właściwie z niebezpiecznym, arbitralnym starcem, który niszczy wszystko wokół siebie? Nowak w swoim eseju twierdzi, że najskuteczniejszą strategią przetrwania młodego w gerontokracji jest nałożenie maski pochlebcy. I noszenie jej tak długo, aż wreszcie będzie można zwiedzionych przez to przebranie szalonych starców bezpiecznie odsunąć od władzy. Wychwala "życiową pragmatykę Regan i Goneril, które znając wady swego ojca (zmienność, zdziwaczenie, popędliwość, swarliwość, a co najgorsze "to, że nigdy nie znał samego siebie") występują jednocześnie przed nim w oratorskim konkursie, "w którym jedna przez drugą sławią cnoty swojego rodzica".

Dla Nowaka sama zdolność do "założenia maski" jest kolejnym dowodem na to, że właśnie młodzi są nosicielami kultury i prawa. Podczas gdy starcy, wracający nieodwołalnie do natury, ku ostatecznemu zdziecinnieniu, nie potrafią już nawet udawać. "Zdradza ich własna twarz". Nowak przywołuje w tym miejscu bezlitosne słowa Schopenhauera: "Koniec życia przypomina koniec maskarady, kiedy wszyscy zdejmują maski. Charaktery ukazały się w pełnym świetle, czyny wydały swe owoce, osiągnięcia doczekały się sprawiedliwej oceny, a wszystkie złudzenia prysły".

Istotnie, przywdziewanie maski pochlebstwa, oczywiście do czasu i wyłącznie po to, by przetrwać okres arbitralnego szaleństwa starców, to jedna ze strategii naszego pokolenia. Wybrali ją kiedyś ludzie dla nas ważni, Cezary Wodziński i Piotr Nowak, pochlebcy przy Adamie Michniku, Barbarze Skardze i paru innych "wpływowych postaciach". A także Michał Paweł Markowski terminujący kolejno u Ewy Miodońskiej-Brookes i u Henryka Markiewicza, aby w pewnym momencie wymierzyć swoim królom Learom ciosy, nawet jeśli nie śmiertelne, to w każdym razie bardzo bolesne.

Ale była też strategia "brulionu", "pampersów" i różnych innych buntowników. Którzy zbyt wcześnie i zbyt jawnie powiedzieli, co sądzą o dyktaturze szalonych starców. Jest takie przysłowie, nie pamiętam czyje: "Nie ryzykuj zemsty, dopóki nie jesteś dość silny, silniejszy od tych, na których chcesz się mścić". Spora część naszego pokolenia nie słuchała tej starczej (właśnie!) maksymy. Rzucała się na biskupów tego świata, zanim jeszcze sama przywdziała kardynalską purpurę. Historia naszego pokolenia to niewczesne bunty. Przeciwko Michnikowi, przeciwko nestorom solidarnościowej prawicy, przeciwko arcybiskupowi Paetzowi... Wszystkie te bunty zostały w ten czy inny sposób spacyfikowane. Nie pozostawiły po sobie trwałych instytucji ani własnych, suwerennych narracji.

Ale czy przebiegłym strategom w rodzaju Cezarego Wodzińskiego, Piotra Nowaka i Michała Pawła Markowskiego powiodło się lepiej? Nie, oni także przegrali. Pochlebstwo w stosunku do starców pozwala piąć się w górę za ich przyzwoleniem, ale jest jednocześnie niszczycielem wszelkiej charyzmy. Ci, co ketmanią nadmiernie - wbrew temu, co sugeruje w swoim eseju Nowak - nie staną się nigdy charyzmatycznymi liderami pokolenia. Zgromadzą wokół siebie tylko uczniów nadmiernie skłonnych do niewolniczych zachowań. W sumie, nikogo ciekawego. To samo tyczy się zresztą tych wszystkich, co zbyt długo nosili teczki za Michnikiem, Millerem, Mazowieckim, Krzaklewskim, Kaczyńskim, Macierewiczem (oczywiście dla ludzi przebudzonych w sierpniu '80 i rozczarowanych po czerwcu '89 bardziej naturalnymi sojusznikami ich pokoleniowej narracji są Kaczyński i Tusk niż dajmy na to Michnik i Miller). Właściwie w tak szerokiej definicji odnajdzie się bez mała każdy z nas, przedstawicieli pokolenia, które przyszło na świat w latach 60, a którego dojrzewanie zablokowało się raz na zawsze w epoce "pierwszej >>Solidarności<<", czy raczej jej klęsk. Nawet najwięksi wśród nas buntownicy i arystokraci chętnie nadstawiający karku wchodzili w dorosłe życie w cieniu "Solidarności", zawsze gotowi służyć jej twórcom i liderom. Nawet kiedy ci kompromitowali się na naszych oczach. Kiedy wspaniali założyciele KOR-u Adam Michnik i Antoni Macierewicz rzucali się sobie do gardeł, do samego końca próbując usunąć się wzajemnie z historii. Kiedy w tytanicznym i absurdalnym boju niszczyli się wzajemnie Wałęsa i Mazowiecki. Widzieliśmy to, a jednak nie przestawaliśmy im służyć. Tego tylko, służby, nauczyły nas bowiem lata 80. I przeżyliśmy czas tworzenia pokoleniowych formacji, przeoczyliśmy go i zmarnotrawiliśmy na zawsze. Po swojej lekturze książki "Wojna pokoleń" Jerzy Sosnowski pyta: "Po co ludzie w okolicach czterdziestki próbują wskrzesić trupa swojego pokolenia?". Ten dawny "krytyk towarzyszący pokolenia >>brulionu<<" zna doskonale odpowiedź na swe retoryczne pytanie. Wie, że jeśli faceci i dziewczynki w okolicach czterdziestki wciąż myślą o pokoleniu, to wyłącznie dlatego, że nigdy nie stali się pokoleniem zwycięskim. Marzą o pokoleniowej narracji, bo nie udało się im jej nikomu narzucić, czyli zakomunikować. Pozostali milczącymi więźniami swojej biologicznej natury. Nie stali się ludźmi. Nie zapewnili też swemu królestwu pokoju ani nie wprowadzili w nim prawa. To państwo wciąż pozostaje domeną "swarliwych starców" i ich szalonych zachcianek.

Cezary Michalski