Według "Życia Warszawy", już na początku poszukiwań Stokłosy policja mogła popełnić poważne błędy. Śledczy bowiem już 4 stycznia mieli dowody obciążające Stokłosę, m.in. zeznania jego doradcy podatkowego i księgowej. I zaraz po tym nazwisko byłego senatora powinno trafić do Krajowego Systemu Informacji Policyjnej. Tymczasem znalazło się tam dopiero 22 stycznia. A według niektórych informacji, Stokłosa jeszcze w styczniu był w Polsce. Więc ten poślizg był mu jak najbardziej na rękę. Bo w tym czasie mógł swobodnie wyjechać z kraju.
Z wpisaniem Stokłosy do bazy danych spóźnił się podwładny insp. Jarosława Marca, obecnie dyrektora Centralnego Biura Śledczego - donosi "Życie Warszawy".
Policja jednak twierdzi, że zwlekała z rejestracją Stokłosy specjalnie. Po co? Bo Stokłosa miał masę kontaktów wśród policjantów, prokuratorów oraz sędziów i bali się przecieku. Ale - jak się dowiedziało "Życie Warszawy" - były komendant główny policji gen. Marek Bieńkowski miał wątpliwości, czy to było prawidłowe. I zanim podał się do dymisji, nakazał to wyjaśnić.