Józef Żmudziński został skazany przez Sąd Wojskowy w Poznaniu w 1953 r. Dostał 10 lat więzienia za "usiłowanie obalenia ustroju Polski Ludowej”" Dodatkowo sąd orzekł przepadek jego ponad 20-hektarowego gospodarstwa rolnego.

"Pamiętam jak dziś, jak go zabierali. Zostaliśmy z matką bez niczego" - opowiada łamiącym się głosem syn skazanego Eugeniusz Żmudziński. "Kiedy ojciec wrócił w 1956 r., próbował odbudować swoje życie, a potrafił tylko być rolnikiem. Z gospodarstwa została jednak ruina".

W 1991 r., po tym, jak w życie weszły przepisy umożliwiające rehabilitację osób niesłusznie skazanych, pan Eugeniusz rozpoczął batalię o oczyszczenie ojca. Udało się jeszcze w latach 90. Potem zaczął walczyć o odszkodowanie za zrabowaną ziemię. W końcu w zeszłym tygodniu Sąd Okręgowy w Poznaniu przyznał mu ponad 982 tys. zł odszkodowania. "Sąd oparł się na opinii biegłego, który wyliczył zyski, jakie mogło przynieść gospodarstwo" - mówi Jarema Sawiński, wiceprezes poznańskiego Sądu Okręgowego.

Eugeniusz Żmudziński domagał się około 1,3 mln zł, jednak sąd zmniejszył tę sumę o 25 proc., przyjmując to jako koszty utrzymania skazanego ojca w więzieniu. Jan Rulewski, działacz antykomunistyczny, łapie się za głowę: "Przecież koszty utrzymania więźnia w tym systemie, w którym ja też byłem więziony, były niższe niż koszty utrzymania psa. W latach 1968 – 1969, kiedy ja siedziałem za kratami, dieta dla psa, który nas pilnował, wynosiła jakąś równowartość 14 zł, natomiast dla więźnia 7 zł".

"To czyste szaleństwo" - oburza się senator i prawnik Krzysztof Piesiewicz. "To tak, jakby Niemcy pomniejszyły reparacje wojenne o koszty poniesione na utrzymanie więźniów w obozach koncentracyjnych".









Reklama