Dziś zapewnienia Beaty K. o swojej niewinności brzmią inaczej niż wtedy, gdy kobieta udzielała wywiadu "Faktowi". Sąd rozstrzygnął, że to ona jest winna. Zabiła, bo zazdrościła przyjaciółce męża i kariery. Anna Jaźwińska przez 10 lat czekała na taki wyrok.

Reklama

Wywiad z Anną Jaźwińską

W 2004 roku Anna Jaźwińska miała 30 lat. Podczas wywiadu rzadko się uśmiechała. Miała smutne oczy, które często zachodziły łzami. Na szyi widać było bliznę - tędy przeszła jedna z kul. Była spokojna. Zdenerwowała się tylko raz, gdy usłyszała pierwsze pytanie:

Kto strzelał do pani, kto zabił pani męża?

Mam dość tego typu pytań. Przez sześć lat próbuję udowodnić, przekonać wszystkich. A to jest dla mnie upokarzające, bo ja widziałam i ja wiem.

Widziała pani Beatę K. Jest pani pewna, że to była ona. Tymczasem sąd okręgowy uniewinnił ją już dwa razy.
Tak. Ale sąd apelacyjny znów otworzył mi drzwi do dalszej walki o sprawiedliwość. To naprawdę nie jest łatwe. Ciągłe cierpienie, ciągłe trwanie w bólu. Może gdyby Beata K. została skazana, byłoby mi troszeczkę lżej. A tak będzie kolejny proces, kolejne moje zeznania i ciągłe przekonywanie: ona zabiła, ona zabiła, ona zabiła...

Ona twierdzi, że jest niewinna.

Straciłam ukochaną osobę, męża. Całe moje życie zawaliło się w kilka sekund. Dlaczego miałabym ukrywać sprawcę, wskazywać kogoś innego i szarpać się przez tyle lat? Przecież to nie należy do przyjemności. Moje życie jest zrujnowane. Żyję od rozprawy do rozprawy. Tak odmierzam czas. Chodzę z zaciśniętym żołądkiem, cały czas czuję się, jakby mi ktoś płuca zacisnął, jakbym nie mogła złapać głębokiego oddechu. Tak się czuję już siedem lat.

Ma pani jeszcze siłę? Wierzy pani, że sprawiedliwości stanie się zadość?
Nie chcę się pozbawić wiary i nadziei, bo bez nich walka byłaby nie do zniesienia. Wierzę, że nadejdzie dzień, w którym Beata K. zostanie skazana. Taką nadzieję dało mi stanowisko sędzi Barbary Sierpińskiej, która złożyła votum separatum - zdanie odrębne od wyroku uniewinniającego. Według niej wszystkie dowody wskazują na winę Beaty K.

Znałyście się wcześniej. Jakie były wasze relacje?
Jak ją poznałam, była sympatyczną dziewczyną. Na początku nasze stosunki były czysto koleżeńskie, potem stały się bardziej prywatne. Ona była u mnie na imieninach i na ślubie. Wszystko zmieniło się, gdy uległy zmianie nasze stanowiska - ja zostałam kierownikiem, ona była ekspedientką i pracowałyśmy w dwóch różnych sklepach. Wtedy spotykałyśmy się tylko zawodowo.

Były między wami konflikty?
Jeden. Beata K. spóźniała się do sklepu. Miał być otwarty od 10, a ona przyjeżdżała koło 12. Zwróciłam jej uwagę, że sklep musi być otwierany o czasie, a nie tak, jak się go uda otworzyć. Zrobiła mi ogromną awanturę. Przyjechała do mnie na Nowy Świat i przy pełnym sklepie ludzi wykrzyczała swoje pretensje. Wpadła w okropną furię. Mówiła, że to nie są moje sklepy i nie mam prawa się wtrącać. Przeraziłam się jej reakcją. Później od koleżanek dowiedziałam się, że zachowywała się tak w różnych sytuacjach. Nie znosiła krytyki i sprzeciwu. Chciała, żeby wszystko było po jej myśli, żeby jej było wygodnie. Jeśli ktoś nadepnął jej na odcisk, działo się źle.

Pani przyczyniła się do zwolnienia jej z pracy, zaaranżowała pułapkę. Podstawiona klientka kupiła spodnie, ale nie wzięła paragonu. Pieniądze nie trafiły do kasy, ale do kieszeni Beaty K. Po tym została zwolniona z pracy. To mógł być motyw zabójstwa?

Myślę, że tak. Po zwolnieniu narosła w niej ogromna złość. Zaczęła się stawiać, awanturować. Była oburzona.

Co dziś pani o niej myśli? Co pani do niej czuje?
Nie rozumiem człowieka, który potrafi zamordować i potem spokojnie siedzieć na sali rozpraw. Ja nie mogłabym żyć z takim obciążeniem, ale ona ma silny charakter. Potrafi panować nad emocjami albo wmawia sobie, że jest niewinna i wierzy w to. Dla mnie taki człowiek musi być pozbawiony jakichkolwiek zasad i uczuć.

Nienawidzi pani Beaty K.?

To mieszanka wielu bardzo negatywnych uczuć. Złość czy nienawiść to za mało powiedziane. To coś tak potwornego, coś okropnego... Niektórym mogłoby się wydawać, że ja pałam chęcią zemsty. Ale tu nie chodzi o zemstę, bo nie jestem osobą mściwą. Chcę, żeby była ukarana za to, co zrobiła.

Jakby się pani zachowała, gdyby ją pani spotkała poza sądem?
Była taka sytuacja. Siedziałam z córką w małej kawiarence, kiedy nagle zobaczyłam Beatę K. Zatelepało mną w środku i poczułam, jakby ktoś mnie zamroził. Nie wiedziałam, co zrobić. Chciałam wziąć Olę za rękę i powiedzieć tej kobiecie: Wyrządziłaś dziecku krzywdę. Ono cierpi. Chciałam wykrzyczeć, wskazać palcem: To morderczyni. A jak odeszła, poczułam wściekłość do samej siebie, że jednak nie ruszyłam się z miejsca i nic nie zrobiłam. Po prostu sparaliżowało mnie na jej widok.

Dziś zareagowałaby pani inaczej?
Tak. Pewnie tak...

Jak zmieniło się pani życie? Czy pani się zmieniła?

Kiedyś miałam większą cierpliwość, byłam spokojniejsza. Teraz prędzej się załamuję, szybciej denerwuję. Przed 1997 rokiem żyłam inaczej. Był mąż, nadzieja, plany. Teraz cały czas walczę o sprawiedliwość. Z tym też wiąże się moja praca. Najpierw zaangażowałam się w działalność Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni, teraz pracuję w Zespole do spraw Pomocy Ofiarom Przestępstw. To jest mi potrzebne, jest mi lżej, gdy przebywam w środowisku ludzi, którzy podobnie czują i podobnie cierpią jak ja. Poza tym mogę pomagać innym, dzielić się swoim doświadczeniem.

Czy jest teraz ktoś w pani życiu czy też jest pani sama?
Z córką. Ola ma siedem lat i jest całym moim szczęściem, radością i motorem do dalszego życia. Mam też przyjaciół i ludzi bliskich, z którymi dobrze się czuję. Ale jest mi ciężko, bo chciałabym żyć normalnie, bo... chciałam żyć normalnie. Wszystko co chciałam, zostało mi brutalnie odebrane. Odebrana mi została miłość. Ten ból i zadra zostaną na zawsze. Nigdy nie będzie już pełni szczęścia, nigdy nie będzie tak, jak było...

Czego się pani nauczyła przez ostatnie sześć lat?
Dowiedziałam się dużo o sobie. Przede wszystkim, że człowiek wbrew temu co myśli, jest w stanie bardzo dużo znieść.

Pani marzenia?

Tak, mam jedno marzenie, które nigdy się już nie spełni, nierealne... A te, które mogą się spełnić, to: doprowadzić do skazania Beaty K., a potem mieć własne mieszkanie i jakoś radzić sobie w życiu.

Wywiad z Beatą K.

Beata K. miała w 2004 roku 30 lat. Była szczupłą blondynką o niebieskich oczach. Elegancka, zadbana, kobieca. Podczas wywiadu była miła i naturalna. Uśmiechała się, gdy opowiadała o przyjaciołach, mamie i gotowaniu. Chwilę później, gdy rozmawiano o oskarżeniach i groźbie dożywocia, zaczynała się trząść z nerwów. Z trudem hamowała łzy.

Jest pani niewinna?

Tak. Zawsze będę to powtarzać.

Dlaczego Anna Jaźwińska wskazuje na panią?
Nie wiem. Nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie, a bardzo chciałabym znać odpowiedź. Zastanawiam się i nic. Dlaczego ja? Dlaczego mnie oskarża? Chciałabym, żeby mi kiedyś to powiedziała. Wydaje mi się, że ona jest przestraszona, ale mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień, że się dowiem. Że się wszyscy dowiemy.

Według pani, Jaźwińska świadomie kłamie?
Na pewno się czegoś boi i dlatego nie mówi prawdy. Wiem o tym. Na sali sądowej tyle razy na nią patrzyłam, a ona nigdy mi nie spojrzała w oczy. Wydaje mi się, że cały czas jest myślami gdzieś daleko.

Anna Jaźwińska jest przekonana, że to pani strzelała. Biegli psycholodzy i psychiatrzy nie wątpią w jej słowa.
A co ma powiedzieć? Ona może do końca życia mówić, że to ja, tak samo jak ja będę powtarzać, że mnie tam nie było. Czy pani wyobraża sobie mnie z bronią? W najgorszych snach nie przypuszczałam, że coś takiego mnie spotka. To jest jakiś koszmar.

Pytała pani Annę Jaźwińską, dlaczego oskarża panią?
Często mam ochotę zadać jej to pytanie, ale się powstrzymuję. Nie wiem, jaka byłaby jej reakcja.

Ma pani do niej żal? Źle jej pani życzy?
Nie... Nie mam do niej żalu. Nigdy nie miałam. Rozumiem, że spotkało ją wielkie nieszczęście, straciła męża, a jej dziecko straciło tatę. Pragnę tylko z całego serca, żeby otworzyło jej się coś w głowie, żeby powiedziała, jak było. Całą prawdę.

Znałyście się wcześniej. Obie pracowałyście w sieci sklepów odzieżowych Ultimo. Anna była tam kierowniczką, pani ekspedientką. Lubiłyście się?

Tak. Ania przyszła do pracy pół roku po mnie. Nie była wtedy mężatką. Pracowałyśmy razem przy Nowym Świecie 42, nie 36, gdzie doszło do zbrodni. Potem ja przeszłam do sklepu przy ulicy Świętokrzyskiej. Nie utrzymywałyśmy bliskich kontaktów. Nie spotykałyśmy się po pracy, nie bywałam u niej w domu. Byłyśmy koleżankami z pracy. Byłam u niej na ślubie, potem ona przyszła na mój ślub.

Czy zdarzały się jakieś nieporozumienia? Kłóciłyście się?
Był jeden konflikt. Dla mnie bez znaczenia. Otwierałam sklep i spóźniłam się pół godziny albo godzinę. Ona, mimo że nie była moim szefem i pracowała w innym sklepie, miała pretensje. Nie powinnam tego robić, ale poszłam wtedy do niej i zrobiłam jej awanturę. Przy wszystkich, zamiast poprosić ją na zaplecze. Nie pomyślałam... Ale właśnie taka byłam. Jak coś myślałam, to od razu mówiłam. W ogóle się nie zastanawiałam.

Jak zareagowała Ania Jaźwińska?
Zdenerwowała się, ale potem rozmawiałyśmy normalnie. Mówiłam cześć Aniu, ona odpowiadała cześć. Jak urodziła córeczkę, to przychodziła z nią do sklepu. A teraz... Wszystko jest wyciągane w sądzie.

Na procesie pani koleżanka z pracy powiedziała: Ania była dla Beaty wzorem doskonałości. To prawda?
Czy była dla mnie wzorem doskonałości? Była. Bardzo spokojna, niczym się nie przejmowała, nie denerwowała. A ja jestem nerwowa. Bardzo wszystko przeżywam. Jak mi ktoś zwróci uwagę, myślę i zastanawiam się, dlaczego. Biorę sobie do serca wszystkie uwagi. A Ania nie. Ale też jest wrażliwa. Jak odszedł ode mnie mąż, to się przejmowała i współczuła mi.

Właśnie. Pani małżeństwo trwało tylko półtora roku. Co się stało?
Siedem lat narzeczeństwa, potem ślub, wspólna praca w sklepie. Męża odebrała mi moja najlepsza koleżanka z pracy. Wszyscy wiedzieli, że oni romansują, tylko nie ja. Jak się dowiedziałam, to oczywiście musiałam jej wszystko wykrzyczeć. Bardzo przeyłam to rozstanie. Długo nie mogłam dojść do siebie.

Potem poznała pani Piotra N. Byliście razem ponad rok, do czasu pani zatrzymania. W areszcie spędziła pani rok i dziesięć miesięcy. Piotr w pierwszym przesłuchaniu zeznał, że zabiła pani Daniela Jaźwińskiego. Potem odwołał wszystko i dziś siedzi w ławie oskarżonych obok pani. Prokurator oskarża go o składanie fałszywych zeznań. Kłamał? Dlaczego?
Proszę go zapytać. Nigdy z nim o tym nie rozmawiałam. Kiedyś bardzo go kochałam. Teraz jesteśmy tylko znajomymi. Spotykamy się w sądzie.

Dziś jest pani sama?
Tak. To znaczy jest ktoś, ale ja nie chcę się z nikim wiązać, bo wiem, że coś wisi nade mną. Nie chcę nikomu niszczyć życia. On mówi, że będzie czekał.

Jak zmieniło się pani życie? Czy pani się zmieniła?

Dziś każdy dzień jest niepewny. Nie wiem, co będzie jutro, ale muszę się trzymać i walczyć. Ludzie mówią, że jestem silna, bo jestem, ale są takie momenty, kiedy siadam i płaczę godzinami. Potem jest mi lepiej. Staram się żyć normalnie, ale jestem ostrożna. Chyba mam pecha w życiu. Kiedyś byłam weselsza, otwarta. Teraz zamknęłam się w sobie. Nie ufam ludziom, boję się ich... Tyle razy się zraziłam... Zanim kogoś poznam, długo się przyglądam. Poznaję ludzi po oczach. Po nich widać, czy ktoś jest fałszywy, czy nie.

Ale znajomi i przyjaciele nie opuścili pani? Wiem, że mieszkańcy Ostrówka, gdzie pani mieszka, pisali do sądu same dobre rzeczy na pani temat.
A czy ja jestem taka straszna? Jestem normalna. Lubię ludzi. A moi znajomi nie odwrócili się ode mnie.

Znalazła pani pracę?
Tak. Trzy miesiące po wyjściu z aresztu. Pracuję u księdza. Robię to, co lubię najbardziej - gotuję. Zresztą byłabym zadowolona z każdej pracy. Jestem księdzu bardzo wdzięczna, bo pomógł mi w najtrudniejszym momencie mojego życia. O wszystkim wie i wierzy we mnie.

Czegoś się pani nauczyła przez ostatnie sześć lat?
Pokory.

Pani marzenia?
Tylko jedno. Żeby się wszystko wyjaśniło. Żeby się znaleźli prawdziwi sprawcy. Wtedy odetchnę z ulgą i będę najszczęśliwszą osobą na świecie.