Rozgłośnia dotarła do dokumentów znajdujących się w radomskiej prokuraturze. Wynika z nich, że śledztwo dotyczy firmy Johnson&Johnson, która miała przekupywać lekarzy. Śledczy rozpracowują takie przypadki z Radomia, Lublina, Kraśnika i Zamościa. Jeden z pracowników koncernu miał zeznać, że lekarze dostawali łapówki za obietnicę przepisywania pacjentom konkretnych leków, produkowanych przez tę firmę.

Ale to jeszcze nie wszystko: łapówki miały trafiać do medyków także za ustawianie przetargów organizowanych przez szpitale. Warunki były tak formułowane, żeby przetarg mogła wygrać tylko jedna firma - właśnie ta, która korumpowała.

Świadkowie przesłuchiwani przez prokuraturę twierdzą, że w Johnson&Johnson takie przekupstwa to "normalna rzecz". Mówią, że jest nawet specjalny firmowy fundusz na korumpowanie medyków, a pracownicy, którzy wydają na łapówki więcej, dostają premie. Wszystko za wiedzą i zgodą szefostwa - twierdzą świadkowie.

Sprawę jednak ciężko udowodnić, bo pieniądze z łapówek nie wpływały bezpośrednio na konta lekarzy, ale na rachunki ich znajomych. Podstawą do tego były fikcyjnie z nimi zawierane umowy, np. na napisanie tekstu reklamy. Potem z tych pieniędzy lekarze dostawali 90 proc. Na kontach znajomych zostawało 10 proc. jako prowizja za użyczenie konta.

Jak śledczy wpadli na trop tej afery? Podejrzeń nabrali, gdy urząd skarbowy próbował wyjaśnić, skąd na koncie pewnej emerytki znalazło się nagle bardzo dużo pieniędzy. "Prokuratura nie ogranicza się jednak tylko do Radomia" - przyznaje prokurator apelacyjny z Lublina Robert Bednarczyk. Jego zdaniem, sprawa ma charakter ogólnopolski.

Co na to Johnson&Johnson? Firma ograniczyła się do bardzo krótkiego i suchego komunikatu: "Jesteśmy świadomi tego, że polskie władze prowadzą śledztwa w związku z praktykami biznesowymi firm z branży zdrowotnej. Nasza firma współpracuje ze stosownymi władzami i udziela odpowiedzi na zapytania". Jednak prokurator Bednarczyk zaprzecza, by z prokuraturą współpracowała jakakolwiek firma farmaceutyczna.