p
Maciej Urbanowski*
O korespondencji Sławomira Mrożka z Wojciechem Skalmowskim
Niewiele chyba ryzykuję, przewidując, że wydana właśnie nakładem Wydawnictwa Literackiego korespondencja Sławomira Mrożka z Wojciechem Skalmowskim stanie się wielkim wydarzeniem, tej samej co najmniej rangi jak wydany przed trzema laty zbiór listów autora "Tanga" do Jana Błońskiego. Już tamta książka zachwyciła, a do pewnego stopnia i zaskoczyła czytelników. Wielbiciele twórczości Mrożka wiedzieli co prawda, że pisarz ten świetnie b a w i się konwencją listu, że jest autorem nie tylko popularnych w latach 80. "Donosów", ale też zbioru opowiadań pt. "Dwa listy", a nawet zbioru felietonów z cyklu "Małe listy", ale mało kto chyba spodziewał się, że przez wiele lat zajmował się on także epistolografią tout court, uprawianą jak najbardziej na serio i - dodajmy - ze świetnym efektem. Od razu zresztą dostrzegli to recenzenci korespondencji Mrożek-Błoński: Tadeusz Nyczek, który zaliczył tę książkę do najwybitniejszych osiągnięć polskiej intymistyki powojennej, czy Marta Wyka, czytająca ją jak powieść o PRL. O tym, że te i podobne sądy nie były przesadą, świadczy zbiór listów Mrożka do Skalmowskiego, jeszcze obszerniejszy niż poprzedni i - śmiem twierdzić - jeszcze ciekawszy. Rozpoczyna się on w roku 1970, a więc - jak słusznie zauważa w doskonałej przedmowie Andrzej Borowski - w momencie, w którym de facto zamiera korespondencja Mrożka z Błońskim, co sprawia, że omawianą tu książkę można czytać jako swoisty ciąg dalszy tamtych listów. Jest to o tyle uzasadnione, że obu korespondentów Mrożka sporo łączyło. Obaj byli jego przyjaciółmi jeszcze z młodzieńczych czasów krakowskich, niewiele przy tym odeń młodszymi, reprezentującymi to samo co Mrożek doświadczenie pokoleniowe. Mowa o urodzonych w okolicach roku 1930 "młodszych braciach Kolumbów", którzy dzieciństwo spędzili w niepodległej Polsce, patrząc na późniejszą okupację kraju z perspektywy nastolatków i którzy wkraczali w dorosłość w czasach stalinowskich, czasem - jak było to w przypadku Mrożka - angażując się w budowę komunizmu, by po Październiku 1956 stać się jego zdecydowanymi krytykami. O tym pokoleniu autor "Tanga" pisze dosadnie i gorzko w jednym z listów, że zostało "dosłownie zgnojone" w PRL. Z pewnością też przyszło tej generacji przeżyć serię bolesnych rozczarowań, związanych kolejno z dziecinną wiarą w II RP, w komunizm, a wreszcie w październikową odwilż. Wspominam o tym, bo owa wspólnota "ciemnych" doświadczeń historycznych z pewnością ułatwiała korespondencyjne porozumienie Mrożka i z Błońskim, i ze Skalmowskim. Tych dwu ostatnich łączyło i to, że obaj byli znakomitymi krytykami literackimi, żywo i z entuzjazmem interesującymi się twórczością polskiej awangardy, zwłaszcza Witkacym, Gombrowiczem, no i samym Mrożkiem. O osiągnięciach Błońskiego na polu "mrożkologii" wiadomo dużo, mniej znane są znakomite szkice Skalmowskiego, szczególnie jego esej "O twórczości Sławomira Mrożka" z 1971 roku. Ten i inne świetne, często obrazoburcze teksty były jednak publikowane pod pseudonimem "Maciej Broński" na łamach paryskiej "Kultury", co do pewnego stopnia tłumaczy niewiedzę o Skalmowskim - krytyku. Wspominam o tym, bo emigracyjny i outsiderski jakby status Skalmowskiego zdecydowanie już różnił go od Błońskiego, ale też zbliżał do Mrożka, czyniąc go być może nawet atrakcyjniejszym korespondentem. Atrakcyjniejszym także w tym sensie, że wymieniając listy z mieszkającym w Belgii Skalmowskim, Mrożek nie musiał obawiać się cenzury i mógł pozwolić sobie na większą szczerość. Obaj byli emigrantami, co stanowiło konsekwencję bardzo świadomego wyboru politycznego, ideowego i egzystencjalnego, który jednak obaj przeżywali równie dramatycznie, a nawet boleśnie. W miarę zgłębiania tych listów przekonujemy się zresztą, że takich "miejsc wspólnych" łączących Mrożka ze Skalmowskim było więcej. Na przykład poczucie inności, a nawet obcości, którego konsekwencją była charakterystyczna dla obu strategia klerka, obserwującego świat z oddalenia, dystansującego się wobec mód wymyślanych przez "intelektuałów". Innymi elementami tej postawy był "kompleks polski", ambiwalentny stosunek do katolicyzmu oraz jednoznacznie wroga postawa wobec komunizmu i wszelkich odmian postępowości.
To "powinowactwo dusz" powoduje, iż omawiane listy nie obfitują w jakieś dramatyczne spięcia, jak to było np. w przypadku korespondencji Miłosza z Herbertem. Tutaj dramat rozgrywa się między Mrożkiem i Skalmowskim z jednej strony a otaczającym ich światem z drugiej. Jeżeli pojawia się jakiś potencjalny konflikt między korespondentami, to zostaje szybko zażegnany - jak wtedy, gdy w 1985 roku Mrożek wypomni Skalmowskiemu uproszczenia w jego ważnym szkicu o stosunkach polsko-żydowskich. Jeszcze mniej skłonny do sporu jest Skalmowski, który bardzo życzliwie, wręcz entuzjastycznie akceptuje, komentuje, a czasem rozwija pomysły Mrożka. Jest z tego punktu widzenia kimś bardzo Mrożkowi potrzebnym, bo ten od lat 70. jako emigrant ma utrudniony kontakt z czytelnikami, a dodatkowo zmienia wówczas tonację swego dzieła, co nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem i akceptacją krytyki. Skalmowski nie tylko dostrzeże zwrot w twórczości Mrożka, ale będzie podtrzymywał przyjaciela w słuszności obranej drogi, dopingował do pisania, a niekiedy wpływał na jego zainteresowania literackie, np. podsuwając mu do lektury eseistykę Orwella czy budząc fascynację Nabokowem i Naipaulem.
Wszystko to stanowiło żyzny grunt dla tej korespondencji, która z paroletnimi przerwami w latach 80. i 90. XX wieku toczyła się aż do roku 2003. Rzadkie w niej są zdawkowe, kilkuzdaniowe liściki, znacznie częstsze są wielostronicowe l i s t y - l a w i n y, w których specjalizuje się zwłaszcza Mrożek. Nie należy jednak sądzić, że w związku ze swoimi rozmiarami przypominają one jakiś nieuporządkowany, chaotyczny "brulion" czy "strumień świadomości". Przeciwnie - styl tej korespondencji uderza eleganckim, chłodnym, chciałoby się rzec klasycznym opanowaniem i precyzją, jak najdalszymi od tak nielubianej przez Mrożka estetyki "bylejakości". Dostrzega to niemal od razu Skalmowski, który wyznaje Mrożkowi swój podziw dla jego umiejętności "oryginalnego i równocześnie jasnego formułowania cienkich myśli". Kiedy indziej doda: "Twoja epistolografia jest równie świetna jak Twoje utwory >>oficjalne<<, to chyba dość rzadkie - ludzie, pisząc (w sensie Pisania), zazwyczaj się wypinają, a w korespondencji występują w szlafroku i przydeptanych łapciach".
Ta ostatnia uwaga wydaje się niezwykle trafna, także dlatego, że sygnalizuje, iż prywatność tej korespondencji jest nieco inna od tej, której zwykle oczekujemy, czytając epistolografię. Choć są tu poruszane sprawy życia prywatnego, to zajmują one stosunkowo mało miejsca, a na plan pierwszy wysuwają się "interesy ducha", jak je nazwie Mrożek. Cóż może być intymnego w owych "interesach ducha"? Chyba to, o czym pisał, analizując intymności "Szkiców piórkiem", Roman Zimand, a więc poruszanie spraw, o których nie trzeba głośno mówić i o których mówić głośno nie wypada, bo są w danej kulturze czy subkulturze uznawane za nieestetyczne, nieeleganckie, wstydliwe. Dzisiaj wstydzimy się odkrywać nie tyle swoje ciała, ile przede wszystkim - swoje myśli. Sam Mrożek idzie w tym myśleniu dalej i pisze (w 1977 roku): "Jedyna prywatność i spontaniczność może już polegać tylko na odmowie wszystkiego i wszystkim". Ten gest radykalnego odrzucenia "wszystkiego i wszystkim", gest odmowy współudziału wydaje mi się decydować o intymności tej korespondencji i przesądza o jej duchowej jednolitości oraz o jej wyjątkowym miejscu w naszej literaturze.
Czarna reakcja i czarna metafizyka
Czytać korespondencję Mrożek-Skalmowski można rozmaicie. Na wyrywki, ciesząc się z błyskotliwych myśli, pikantnych komentarzy, odkrywając nieznane fakty, szukając (nie zawsze z sukcesem) skandalizujących plotek. Albo od deski do deski, niczym zapisany w formie listów Künstlerroman, lub jako powieść o perypetiach polskiej inteligencji końca XX wieku, czy wreszcie zapis perypetii duchowych naszej emigracji politycznej. Ale możliwa jest i taka lektura, która potraktuje "Listy" jako rozpisany na głosy autoportret pokolenia 1930 lub epistolograficzną autobiografię intelektualną Mrożka (z autoportretem Skalmowskiego w tle). Mnie najbardziej frapuje wpisany w te listy gest niezgody na swoją epokę, z którą obaj korespondenci mocno się spierają i w której są emigrantami zarówno w sensie dosłownym, jak i w sensie głębszym, kulturowym, egzystencjalnym i duchowym. Polityczny wymiar tej emigracji jest oczywisty, ale też arcyciekawy z racji swego "heretyckiego" uzasadnienia. I Mrożek, i Skalmowski są bowiem nie tylko antykomunistami, ale także wrogami lewicy i postępowości w każdej z jej odmian, dostrzegającymi istotne podobieństwa między tym, co dzieje się na Wschodzie i Zachodzie Europy. W tym też - podkreślmy od razu - kryje się przenikliwość, ale i aktualność krytyki komunizmu dokonywanej przez Mrożka, którą niepotrzebnie chyba odesłał do lamusa Nyczek, komentując korespondencję z Błońskim. Już w 1972 roku Mrożek nie bez zdumienia odkrywa, że jego ucieczka przed komunizmem na Zachód okazała się daremna. Pisze wówczas do Skalmowskiego: "Padłem ofiarą propagandy komunistycznej, która przedstawiała Zachód jako kraj wrogów socjalizmu, podczas kiedy jest akurat odwrotnie. Tutaj jest groźnie, bo tu są entuzjaści tego świństwa, którzy prawdopodobnie zniszczą to, co jest, a na pewno mocno nadpsują". I krótko potem dodaje, że "to, o czym sądziłem w Polsce, że jest wyjątkiem, aberracją, anomalią, a więc należy je i można usunąć, teraz przedstawia mi się jako normalność i reguła, odwieczne prawo". Z rozpaczą zauważa też, że "ta [zachodnia] strona gnoi i zaprzepaszcza na naszych oczach to, co było w historii ludzkości najlepsze i najwyższe, i mnie trudno na to patrzeć spokojnie". Owo "gnojenie" dotyczy między innymi wolności. "Z jednej strony mamy totalizm totalny - pisze Mrożek w 1977 roku - z drugiej strony totalną coraz bardziej wolność, która zbliżając się do doskonałej totalności, staje się pokraką wolności, wynaturzeniem wolności".
W tym samym okresie autor "Tanga" oznajmia: "Staję się coraz bardziej reakcyjny, czyli faszystowski, czyli Hitler po prostu". Oczywiście takie twierdzenia trzeba brać cum grano salis, ale faktem jest, że Mrożek (tak jak i przyznający się do "wstecznictwa" Skalmowski), raz po raz afirmuje wartości, jeśli nie faszystowskie, to na pewno politycznie niepoprawne. Przede wszystkim więc neguje samą zasadę postępu z wpisaną w nią wiarą, że to, co nowe, jest lepsze od starego, że przyszłość będzie (nawet musi być) lepsza od przeszłości i wyzwoli człowieka od jego trosk materialnych i duchowych. "Nic nowego - wszystko nowe", oto lapidarne wyjaśnienie różnicy prawica-lewica. Jak dalej zauważa Mrożek z charakterystyczną dla siebie dosadnością: "Siłą gnoju w dziedzinie polityki, w której on nazywa się >>socjalizmem<<, jest jego obietnica, że zrealizowany politycznie uwolni on każdego obywatela od jego osobistych frustracji jako człowieka, czyli od frustracji, które wynikają i będą zawsze wynikały z samego faktu życia, a nie z takiego, czy innego ustroju". Kiedy indziej napisze, iż "postępowość jest nieuchronnie związana z niedorozwojem inteligencji".
Swoje trzy grosze dodaje do tych arcyciekawych charakterystyk Skalmowski. Zastanawiając się nad mechanizmami psychologicznymi lewicowości, dostrzeże je w "tendencji do osłabienia suwerenności i niezależności ludzkiej jednostki" i stwierdzi, że "lewicowość jest dążeniem, żeby stworzyć sytuację możliwie największej vulnerability dla największej liczby osób". Mrożek jest konkretywistą i pesymistą, niewierzącym ani w ludzkość, ani w tzw. prostych ludzi. Większości, twierdzi, nie zależy na wolności, ale na dobrobycie, w imię którego zgodzą się nawet na niewolę. Złudzeniem jest też jego zdaniem przekonanie o równości ludzi: jest ono nie tylko nieprawdziwe, ale i szkodliwe, gdyż jego rezultat stanowi ekspansja Chama i Półinteligenta oraz związanego z tymi "typami kulturalnymi" zdziczenia. Mrożek nienawidzi Postępowca za to, że daje zezwolenie na pojawienie się Chama. Obcy mu jest lewicowy mit prometejski, bo wie, iż "wszystkie wzniosłe bunty przeciwko >>Bogu<<, >>Egzystencji<<, >>Życiu<< kończą się biciem bliźniego po mordzie". Dlatego też Mrożek głosi bulwersującą wielu tezę o fundamentalnej nierówności ludzi i o potrzebie istnienia hierarchii społecznej. W 1975 pisze: "Kiedy, kiedy nareszcie skończy się orgia równości powszechnej, wspólnomianownikowej i kiedy ktoś powie, ryknie, że poza podstawowymi potrzebami biologicznymi są większe różnice między ludźmi niż między ludźmi i nieludźmi". Ale takie zdania wypowiada z biegiem lat bez większego przekonania, bo widzi, że komunizm, a szerzej egalitaryzm, odpowiada głębokim potrzebom natury ludzkiej i że wyzwolony przez komunizm Cham ma się świetnie nawet po jego upadku, w którego realność zresztą Mrożek do końca nie wierzy. W lutym 1989 roku wyzna Skalmowskiemu: "Końcówka komunizmu jakoś dziwnie nie cieszy mnie tak, jak się tego spodziewałem. To jakoś nie to. A może rzeczywiście - nie daj Boże - to rzeczywiście nie to? Krótko mówiąc oczekiwałem, że skończy się Paskuda. Skończyła się niby, ale dalej pozostaje jakaś Paskuda, coś śmierdzi".
Nie dziwi nas to rozpoznanie, bo współbrzmi ono z głębokim i konsekwentnym pesymizmem, a nawet katastrofizmem Mrożka, choć dodać trzeba, że - jak Witkacy - oczekuje on katastrofy w kolorze szarym. Pisze przecież, że "wszawość naszych czasów polega na tym, że nie są apokaliptyczne, że to się jakoś wszystko rozłazi powoli...". Owo "rozłażenie się" rzeczywistości ma tu jednak swój wymiar pozapolityczny, bo równie "czarna" jak polityka jest metafizyka Mrożka i jego kłopoty z tożsamością. Jak świetnie zauważył Skalmowski we wspomnianym już szkicu o Mrożku, autor "Drugiego dania" jest jansenistą, w którego świecie nie ma łaski. Po lekturze "Listów" dodamy, że nie ma tu i Boga, jest za to doświadczenie rozkładu, zagrożenia nicością i "podziemnym bulgotem", nienawiść do chaosu i lęk przed "niewyrażalnym żadną figurą" diabłem. "Nic, które żre Coś" - oto najbardziej elementarne prawo rządzące światem, jakie odkrywa Mrożek. Dramat politycznego rozkładu współbrzmi tu z procesami szerszymi, mającymi swój wymiar egzystencjalny. "Solidność rzeczywistości kruszeje nieustannie i coraz szybciej", pisze Mrożek i dodaje: "My tu gadu-gadu, a tymczasem miele nas [...] biologiczny walec. My tu chcemy tego i owego, a tymczasem coś samo nas urządza, załatwia i przygotowuje do solution finale".
W sobie samym Mrożek odkrywa jednak i coś, co za Witkacym nazywa nienasyceniem, tęsknotą za "absolutną podmiotowością", "nieustannym pożądaniem całości", "głodem finalności". To nienasycenie zderza się z poczuciem "bycia na niby" oraz własnej nierzeczywistości i bylejakości. "Jesteśmy jak fasola zasadzona bez tyczki, wyrosły nam jakieś chwytne pędy, ale nie mają się czego uczepić. Żałosny widok", pisze Mrożek do Skalmowskiego i dodaje z charakterystyczną dla siebie bezwzględnością: "Bezkształt, bełkot, zamieszanie (którego tak nienawidzę) jest żywiołem, w którym poruszam się względnie swobodnie". Walka z chaosem i bezkształtem ma więc w "Listach" swój wymiar egzystencjalny. Ostatecznie kończy się chyba swego rodzaju kapitulacją. W 1997 Mrożek pisze: "Wierzę już tylko w to, co wydaje mi się ewidentne, a więc to nawet nie wiara już żadna: w przypadek, hazard, raczej serię rzutów kośćmi. [...] Chaos wydaje mi się jedyną rzeczywistością".
Dlatego też z niejakim zdziwieniem czytamy słowa Skalmowskiego, który w jednym z listów nazywa Mrożka "człowiekiem dnia". Jest przecież dokładnie odwrotnie! Mrożek, którego poznajemy w "Listach", to człowiek nocny, owładnięty "pasją nocy", ten sam, którego opisywali niegdyś Karl Jaspers i Thomas Molnar, i który czuje się nieustannie zagrożony ciemnością odkrywaną w sobie i w otaczającym go świecie. Do tego trzeba dodać charakterystyczne dla autora "Tanga" udręczenie nudą oraz kierujący nim pęd ucieczki. Dlatego, czytając jego listy, zastanawiamy się czasem, czy nie są to wyznania jakiegoś nowoczesnego dekadenta, późnego wnuka Leona Płoszowskiego z "Bez dogmatu" albo Genezypa Kapena z "Nienasycenia". Ale nie - od dekadentów różni go sporo, na przykład brak fascynacji "uwiądem i rozkładem". Bliższy jest za to Mrożkowi stoicyzm, który każe żyć bez kropli nadziei w sercu, za dewizę biorąc mądre, choć smutne słowa Rilkego: "Kto mówi o zwycięstwie? Wytrwać - oto wszystko".
Cień Bobkowskiego?
We wstępie do korespondencji między Mrożkiem i Błońskim Tadeusz Nyczek zastanawia się, czy autor "Pieszo" mógł czytać "Szkice piórkiem" i "czy w ogóle znał ten życiorys jakże dziwnie w wielu miejscach mentalnie przystający do jego własnego". Podobne pytanie stawiamy sobie wielokrotnie w czasie lektury listów Mrożka do Skalmowskiego. I Mrożek, i Bobkowski tworzyli swe arcylisty, bo były dla nich przecież czymś w rodzaju egzystencjalnej konieczności i sposobem obrony własnej wolności. Obaj byli kosmopolakami zbuntowanymi przeciw polskości, zwłaszcza w jej wersji romantycznej. Dodajmy tu wspólne dla obu przekonanie, że Europa to "trupiarnia", ich fascynację Ameryką, pogardę wobec komunizmu, lewicy oraz "panów intelektualistów" czy niechęć wobec Abstrakcji i Frazesu. W "Listach" znajdziemy też zdania, które wyglądają, jakby były przepisane ze "Szkiców piórkiem", np.: "Paryż robi na mnie wrażenie wręcz trupie, domy, ludzie i instytucje; burdel, ale nie w sensie >>normalności<<, tylko w sensie tandetności, złocone meble z pchlego targu, pluszowe zasłony okazyjnie, trochę wytarte, ale po ciemku i tak nie zauważą, >>dystynkcja<< burdelmamy, chwalącej się, że mamy tu jako klientów samą śmietankę, sam starosta niekiedy... Pojęcia nie mam skąd się to wzięło w tym kraju, pewnie też od rewolucji, tej >>wielkiej<<, kiedy hołota stałą się ważna i nadaje ton". Ale ostatecznie Bobkowski to radosny, irracjonalny, afirmujący istnienie człowiek dnia, z którego witalizmem silnie kontrastuje mizantropia, racjonalizm i "nocny" stoicyzm Mrożka...
Wspominam o Bobkowskim, bo "Listy" każą umieszczać (i czytać) Mrożka inaczej, niż czyniliśmy to dotąd, postrzegać go w innych konstelacjach intelektualnych i literackich, niż byliśmy dotąd przyzwyczajeni. Po ich lekturze nie może już wystarczać sakramentalne przywoływanie Gombrowicza, Witkacego, Ionesco czy Becketta, tym bardziej że sam Mrożek pisze tu o nich bez entuzjazmu (np. "Beckett jest mi głęboko obcy i od dawna nie mogę go czytać ani tym mniej oglądać. Niech sobie jęczy beze mnie"). Zastanawiać musi też niechęć, z jaką Mrożek wypowiada się o grotesce oraz jego entuzjazm dla Rilkego, Nabokowa, Naipaula czy... Józefa Mackiewicza. Innymi słowy z "Listów" wyłania się Mrożek nie tyle może inny, ile taki, którego nie zawsze umieliśmy i mogliśmy dojrzeć, być może dlatego, że szukaliśmy go w miejscach, gdzie go po prostu nie było. Te listy każą nam raz jeszcze sięgnąć do jego twórczości i zagłębić się w jej "czarny nurt", ale też zrozumieć, że zawarte tam diagnozy odnoszą się nie tylko do PRL. Korespondencja Mrożka ze Skalmowskim wraz z listami do Błońskiego, będzie tu nieocenioną pomocą. I nie tylko pomocą, bo jestem przekonany, że stanowić będzie od dzisiaj istotny, może nawet najważniejszy rozdział twórczości Mrożka.
Maciej Urbanowski
p
*Maciej Urbanowski, ur. 1965, historyk literatury i krytyk literacki. Pracuje w Instytucie Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Współzałożyciel i członek zespołu redakcyjnego dwumiesięcznika "Arcana". Autor książek: "Nacjonalistyczna krytyka literacka w II RP" (1997), "Oczyszczenie. Szkice o literaturze polskiej XX w." (2002), "Człowiek z głębszego podziemia. Życie i twórczość Jana Emila Skiwskiego" (2003). Wydawca pism F. Goetla, K. Wyki, A. Trzebińskiego, S. Piaseckiego. Jego teksty wielokrotnie publikowaliśmy na łamach "Europy" - ostatnio w nrze 154 z 17 marca br. ukazał się "Jeż i słoń: o korespondencji Herberta z Miłoszem".