Obie maszyny wylądowały bez kłopotów tylko dzięki umiejętnościom pilotów, którzy zdołali to zrobić bez przyrządów. Według tygodnika "Newsweek", katastrofy udało się uniknąć tylko "na wyczucie".

Od czasu, gdy w grudniu wojsko rozpoczęło loty na F-16, w maszynach stwierdzono kilkadziesiąt uszkodzeń i usterek podzespołów. Koszty napraw i nowych części musi pokryć polskie wojsko, bo w umowie zakupu amerykańskich myśliwców rząd nie zadbał o gwarancję i serwis sprzętu w ramach offsetu. Już dziś, za 123 mln dolarów (369 mln zł), resort obrony zamówił części zamienne, które mają wystarczyć do 2010 roku.

To jednak niejedyny problem z myśliwcami. Brakuje bowiem kompleksowego systemu informatycznego do obsługi F-16. Dziś wojskowi zapisują szczegóły wszystkich lotów F-16 w biurowym arkuszu programu Excel. I z jego pomocą wyliczają zużycie paliwa czy limity wylatanych godzin. "Bez niego nie będzie można efektywnie zarządzać programem F-16. Mamy dwa wyjścia: albo zespół ekspertów z Sił Powietrznych sam go opracuje, albo rozpiszemy przetarg" - zapowiada w "Newsweeku" Jacek Kotas, wiceminister obrony odpowiedzialny za wdrożenie programu F-16.