Mężczyzna kilka miesięcy od śmierci ojca - w sierpniu 2006 r. - zgłosił jego zaginięcie i przez cały czas pobierał jego rentę. Opowiadał, że ojciec wyszedł z domu w marcu i ślad po nim zaginął.

Kiedy w listopadzie ZUS zawiesił wypłacanie renty, do tarnowskiej policji nadszedł list, którego autor podawał się za zaginionego. Pisał, że jest za granicą, a we wszystkim reprezentuje go syn. Prosił, by rentę nadal wpłacać.

Policja nie uwierzyła w te zapewnienia i nadal szukała mężczyzny. W końcu - gdy mundurowi pewni już byli, że zaginiony nie żyje - przyszli po jego syna. Grzegorz J. przyznał się do spalenia zwłok ojca, pokazał miejsce, gdzie to zrobił, oraz cmentarz, gdzie ukrył szczątki.



Mężczyzna twierdził początkowo, że śmierć ojca była zwykłym wypadkiem - mówił, że spadł on z dachu i zginął na miejscu. Potem przyznał się, że ojciec spadł z dachu dopiero po tym, gdy uderzył go w głowę metalową rurką. Grzegorz J. nadal jednak utrzymuje, że zrobił to niechcący.

Grzegorz J., który ma żonę i trójkę dzieci, został aresztowany na trzy miesiące.