Przemek zachorował w ubiegłym roku. Do szpitala trafił z zapaleniem płuc. I tam okazało się, że ma też inną, o wiele poważniejszą chorobę - chore nerki. Przepuszczały za dużo białka, przez co były obrzmiałe i opuchnięte - pisze "Fakt".
"Lekarze orzekli, że dziecko musi zostać w szpitalu. Ale matka Przemka już po kilku dniach zabrała go do domu. Nie pomogły namowy lekarzy. Kobieta odebrała cały plik recept i obiecała, że będzie podawać synowi zalecone leki" - podaje "Fakt".
Ale od znajomej usłyszała o znachorze z Nowego Sącza. Natychmiast tam pojechała. Marek Haslik wmówił kobiecie, że tylko on potrafi uzdrowić chłopca.
Matka odstawiła więc leki. Nie podawała ich nawet wtedy, gdy nastąpił nawrót choroby i ciało Przemka spuchło. "Obrzęki mają być. To choroba z dziecka wychodzi" - słyszała od znachora i wierzyła mu.
"Było po 3 w nocy, gdy Elżbieta Tomaszek usłyszała szybki oddech chłopca, a potem nagłą ciszę. Gdy podbiegła do łóżeczka synka, ten już nie dawał znaku życia. Dopiero wtedy wezwała pogotowie. Było jednak za późno. Przemek nie żył. Jego nerki nie wytrzymały terapii znachora" - relacjonuje "Fakt".
Prokuratura w Limanowej postawiła matce zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka przez zaniechanie udzielenia pomocy. Grozi jej do 5 lat więzienia. Znachor nie odpowie za śmierć chłopca, bo to matka dobrowolnie podawała wywary z ziół, które nie pomogły dziecku. "To Bóg kazał mi leczyć tego chłopca" - mówi "Faktowi" znachor.
Elżbieta Tomaszek z Limanowej nie ufała lekarzom. Gdy ciężko zachorował jej pięcioletni synek, znalazła znachora. Odstawiła leki i zaczęła podawać Przemkowi zioła. Po kilku tygodniach takiej kuracji chłopczyk zmarł.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama