"Nigdy nie byłem w gorszym miejscu" - opowiada kapral Trevor Coult z Królewskiego Regimentu Irlandzkiego. Nie jest nowicjuszem, ma za sobą Irak i odznaczenie za odwagę w walkach. Coult najgorzej wspomina posterunek Sangin, znajdujący się w południowej prowincji Helmand znanej przede wszystkim z upraw maku. Przez dwa tygodnie był tam oblegany przez talibów. "W nocy walki, w dzień ostrzał z granatników" - opowiada. "A w Londynie uspokajali: talibowie ponoszą straty i lada moment stracą bojowy impet".

Reklama

Na miejscu okazało się, że to nieprawda. Żołnierze z regimentu Coulta policzyli, że wyładowali w talibów aż 300 tys. magazynków amunicji. Ale to nie pomogło. Rebelianci atakowali bez przerwy, pomimo strat. Anglików wyzwolili dopiero Amerykanie. – To była największa wspólna operacja od czasu wojny koreańskiej – informowało potem dowództwo.

Talibowie najchętniej pozostają w ukryciu. Za nich śmiertelne żniwo zbierają zastawione pułapki. Wspomina 41-letni Scott Barkalow, sierżant amerykańskich Wojsk Specjalnych: "Byłem na nocnym patrolu. Prowadziłem ciężarówkę. Bomba eksplodowała dokładnie obok lewego koła. Przechyliłem się przez drzwi. Moi koledzy zaczęli ostrzeliwać okoliczne skały, ja leżałem na ziemi. Spojrzałem na dół - moja noga kończyła się na kolanie. Wiedziałem ze zaraz nadejdzie ból. Zanim zemdlałem, zdążyłem jeszcze pomyśleć, że moja żona nie bedzie zadowolona".

Podobne doświadczenia mają walczący w latach 80. w Afganistanie żołnierze sowieccy. "Najgorzej mieli ci, którzy zapuszczali się w góry i cały czas byli na celowniku. Taszczyli ze sobą cały sprzęt, jedzenie, wodę" - wspomina weteran z Afganistanu Władimir Arnowskij. "Tam na każdym kroku czekały na nich zasadzki. Afgańczycy mieli olbrzymią przewagę, bo świetnie znali teren, każdą, ścieżkę górkę, jaskinię. Mieli w górach takie umocnienia, byli tak zamaskowani, że mowy nie było o tym, by się przebić".

Reklama

Afgańczycy byli wyjątkowo zdeterminowani. Jak wspomina Arnowskij wręcz szukali okazji do walki. "Nie czekali, aż wyjdziemy z baz. Potrafili atakować nawet garnizony. Pamiętam, jak zaatakowali garnizon, gdzie stacjonowały trzy pułki. Wtedy dostali oczywiście, ale odwagi i bezczelności nigdy im nie brakowało".

Ofiary po stronie koalicji padają prawie codziennie. Zaledwie wczoraj w zamachu w mieście Tirin Kot w prowincji Uruzgan zginął holenderski żołnierz oraz piątka afgańskich dzieci, gdy eksplodował samochód–pułapka zaparkowany przy konwoju sił międzynarodowych. W środę koalicja poinformowała o uprowadzeniu żołnierza w prowincji Hellemand. W poniedziałek na południu zginął Kanadyjczyk. Talibowie robią wszystko, by odzyskać stracone pole... i dusze zwykłych Afgańczyków.

Podczas gdy NATO walczy z producentami narkotyków, islamscy rebelianci wręcz zachęcają biednych chłopów do uprawy maku, by potem skupować od nich narkotyczny półprodukt. "Mówią, że uprawa maku to forma dżihadu, świętej wojny" - tłumaczy Nick Kay, ekspert brytyjskiego rządu. Jego zdaniem jak za dawnych lat 80 proc. światowego opium pochodzi z Afganistanu, a zyski zapełniają kieszenie talibów.

Reklama

"Dzięki wielkim bossom narkotykowym, którzy de facto rządzą tym krajem, talibowie są uzbrojeni po zęby i stosują makabryczne metody terrorystyczne" - mówi prof. Jolanta Sierakowska-Dyndo, dyrektor Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego.

Zadanie oddziałów międzynarodowych jest tym trudniejsze, że żołnierze nie mogą liczyć na przychylność miejscowych. Nie chcą pomagać przybyszom z odległych krajów, bo ci za jakiś czas wyjadą, a talibowie zostaną. A zemsta za współpracę z wrogiem jest straszna. Kilka dni temu dosięgła ona Zakię Zaki, dziennikarkę, właścicielkę stacji radiowej. 6 czerwca jej ciało znaleziono w jej kabulskim mieszkaniu. Obok zastrzelonej z zimną krwią kobiety spał jej półtoraroczny synek.
Prof. Sierakowska-Dyndo przypomina, że wschodnie prowincje: Pakita i Ghazni, gdzie stacjonują Polacy, to obszar graniczący z tzw. pasem ziemi niczyjej kontrolowanej całkowicie przez Al- Kaidę.

Nie możemy tam liczyć na żadną współpracę miejscowej ludności. Za najmniejszy gest dobrej woli w stosunku do Polaków grozi tam śmierć. "To kraj, w którym od 30 lat toczy się nieustannie wojna. Nikt nikomu nie ufa" - mówi. "Miarą naszego sukcesu w tej wojnie będzie nie to, ilu talibów zabijemy, ale to, czy naszym dowódcom uda się przywieźć wszystkich naszych chłopców żywych. To będzie dopiero sukces" - ocenia gen. Sławomir Petelicki, pierwszy dowódca jednostki specjalnej GROM.