Dzieci palaczy zostają zawsze palaczami? Tak - nawet wtedy, gdy nigdy nie wezmą papierosa do ust. Naukowcy z University of Warwick i University of Leicester odkryli, że w organizmach niemowląt, których rodzice palą, dawka pochodnych nikotyny przewyższa normę ponad pięciokrotnie, donosi "Archives of Disease in Childhood". Oznacza to, że już trzymiesięczne dzieci są biernymi palaczami.

Reklama

Brytyjscy naukowcy przebadali 104 niemowlęta. Ok. 70 proc. z nich miało rodziców palaczy, którzy średnio wypalali 16 papierosów dziennie. Pozostałe pochodziły z rodzin niepalących. Naukowcy zbadali, ile w organizmach dzieci jest kotyniny, czyli substancji chemicznej, która powstaje podczas rozpadu jednego z głównych składników tytoniowego dymu - nikotyny.

Okazało się, że w wieku trzech miesięcy dzieci palaczy miały ok. 5,5 razy wyższy poziom kotyniny w moczu niż ich rówieśnicy, których rodzice nie palili. Oczywiście najwięcej tej substancji było u maluchów, których oboje rodzice byli palaczami. Natomiast w rodzinach, gdzie tylko jedno z rodziców sięgało po papierosy, zdecydowanie bardziej narażone na wdychanie dymu były dzieci palących matek. U tych niemowląt uczeni odnotowali podwyższony blisko 4 razy poziom kotyniny. Palący ojciec przyczyniał się "tylko" do dwukrotnego wzrostu tej substancji chemicznej w organizmie dziecka.

Niemowlaki, które spały w łóżku razem ze swoimi rodzicami palaczami, były również bardziej narażone na zatruwanie się nikotyną. Według naukowców, prawdopodobnie wiąże się to z osiadaniem cząsteczek dymu na ubraniu i pościeli, z którymi dziecko śpiące z rodzicami ma większą styczność.

Choć już sama nikotyna poważnie zagraża zdrowiu dzieci, bo np. działa pobudzająco na układ krwionośny, to nie ona jest najbardziej szkodliwym składnikiem dymu tytoniowego. Obok nikotyny w dymie tytoniowym znajduje się blisko 4000 substancji chemicznych. Wpływ większości z nich na organizm człowieka nie jest dobrze poznany.

Jednak jak dowodzą liczne badania naukowe, przynajmniej 50 z nich ma działanie rakotwórcze. Tymczasem przeprowadzone w 1998 r. w Wielkiej Brytanii badania wykazały, że 40 proc. dzieci do piątego roku życia wdychało w domu dym tytoniowy. Według uczonych to właśnie może być pośrednią przyczyną śmierci blisko 6 tys. dzieci rocznie w Wielkiej Brytanii. Część z nich związana była z tzw. syndromem nagłej śmierci łóżeczkowej, która zdarza się częściej dzieciom matek, które palą.

Wielka Brytania już zareagowała na najnowsze doniesienia uczonych dotyczące zagrożeń, jakie niesie ze sobą bierne palenie. W zeszłym tygodniu władze walijskiego hrabstwa Monmouthshire ogłosiły, że tylko osoby niepalące mogą zostać zastępczymi rodzicami dla dzieci adoptowanych w tym hrabstwie. Wprowadzenie tego przepisu ułatwił raport Międzynarodowej Agencji Badań nad Rakiem (IARC) działającej przy Światowej Organizacji Zdrowia. Raport wymienia zagrożenia dla zdrowia osób niepalących, jakie wywołuje kontakt z dymem tytoniowym.

Reklama

Są to zarówno "drobne" dolegliwości, jak zwiększone ryzyko próchnicy zębów mlecznych u dzieci, zapalenie spojówek, szybsze starzenie się skóry, jak i choroby najpoważniejsze, grożące śmiercią: niedokrwienie serca, które może prowadzić do zawału, udar mózgu, rak płuc i inne schorzenia układu oddechowego, jak astma i POChP (przewlekła obturacyjna choroba płuc).

Według przestawionych w raporcie danych, w 2002 r. na choroby wywołane wdychaniem tytoniowego dymu zmarło blisko 20 tys. niepalących Europejczyków.



Agnieszka Szymczak: Dlaczego nie postrzegamy biernego palenia jako zagrożenia dla zdrowia?

Prof. dr hab. Witold Zatoński: To wynika z naszego zapóźnienia cywilizacyjnego i braku dostępu do rzetelnej wiedzy. A ta pochodzi z setek badań naukowych z ostatnich trzech dekad. Naszą wiedzę na temat biernego palenia podsumowuje najnowszy raport Unii Europejskiej. Wynika z niego niezbicie, że dym tytoniowy niezależnie od tego, jak jest wdychany - czynnie czy biernie, jest rakotwórczy. Jakiekolwiek podważanie tych ustaleń przypomina rozważania o tym, czy Ziemia jest okrągła.

Jak duże jest zagrożenie związane z biernym paleniem?

Nie ma już żadnych wątpliwości, że jest ono szkodliwe i może zagrozić zdrowiu oraz życiu. Jeśli chodzi o jego wpływ np. na powstawanie raka płuca, to statystycznie w naszym kraju na 100 takich nowotworów ok. 96 powstanie u aktywnych palaczy, a 4 wystąpią u ludzi, którzy nigdy nie palili. Wśród nich ok. 25 proc., czyli jeden z tych 4 przypadków, będzie wynikiem biernego palenia. Nie można powiedzieć, że ta jedna osoba, która umiera nie z własnej winy, to mało.

W Polsce co roku z powodu chorobotwórczych właściwości dymu tytoniowego umiera ok. 1800 osób niepalących. To stosunkowo niewiele, ale np. prowadzona od niedawna ogromna kampania przeciwko rakowi szyjki macicy, która cieszy się dużym poparciem wśród naukowców i społeczeństwa, dotyczyła choroby zabijającej "tylko" ok. 2000 osób rocznie. Jeśli dzisiaj zakażemy palenia w miejscach publicznych, za rok uratujemy 1800 Polaków. Taka jest perspektywa zdrowia publicznego.

Czy dlatego Światowa Organizacja Zdrowia chce, by dym tytoniowy został oficjalnie uznany za substancję rakotwórczą?

Dym tytoniowy, zarówno ten wydychany przez palacza, jak i wydzielający się z wolno spalającego się papierosa jest substancją rakotwórczą. To fakt, niezależnie od tego, czy jest to zapisane w ustawie czy nie. Na razie tylko dwa kraje w Europie, Niemcy i Finlandia, wprowadziły takie sformułowania do swojego ustawodawstwa. Ale to nie znaczy, że jeśli w Polsce nie ma tego zapisanego w ustawie, to dym tytoniowy nie szkodzi.

Co to zmieni, jeśli zostanie uznany za rakotwórczy?

Daje to prawo do zakazania palenia w miejscu pracy. Jeśli pracodawca tego nie zrobi, pracownik może go podać do sądu za to, że jest wystawiony na działanie substancji rakotwórczych. Zresztą wprowadzenie zakazu palenia w miejscach publicznych w Europie nie służy pognębieniu palaczy, jak twierdzą niektórzy, ale ma chronić ludzi pracujących na przykład w kawiarni czy dyskotece. To właśnie prawo pracy jest powodem regulacji ograniczających palenie, obowiązujących dziś w Europie, Ameryce Północnej czy innych krajach świata. Chyba w każdym cywilizowanym kraju zanieczyszczanie środowiska życia substancją rakotwórczą powinno być prawnie ograniczone?

Nawet jeżeli jest to substancja legalna i dostępna bez większych ograniczeń?

Lepiej byłoby powiedzieć, że taką była. Ale powoli zaczynamy się zastanawiać, co z nią zrobić. Nowa Zelandia, a po niej Finlandia zapowiedziały, że chcą w najbliższych dziesięcioleciach doprowadzić do usunięcia tytoniu z listy substancji legalnych. Nie są to tylko futurystyczne mrzonki. Np. w Bhutanie w Himalajach obowiązuje zakaz handlu wyrobami tytoniowymi w ogóle, a zakaz palenie w miejscach publicznych wprowadzono w kilkunastu krajach Unii Europejskiej.

Finlandia, demokratyczny kraj, ogłosiła 31 maja tego roku (w Światowym Dniu bez Tytoniu) swoje zamiary wobec papierosów. W latach 70. ubiegłego wieku Finowie mieli najwyższy poziom zachorowań na raka płuca na świecie i ogólnie najgorszy stan zdrowia ludzi dorosłych w Europie. Dzięki energicznym działaniom ich rządów to się zmieniło. My też musimy podjąć jakieś kroki, żeby coś zrobić z legalną dziś substancją rakotwórczą. Choć to bardzo skomplikowane, cel jest jasno zarysowany.

Nie wydaje się panu, że to są radykalne posunięcia?

Nie powiedziałbym. Wiele zmian już zaszło. Kiedy byłem młodym lekarzem, gdy przychodziłem do pracy, pokój lekarski, gdzie omawialiśmy plan dnia, wyglądał jak kotłownia. Było czarno od dymu. Prawie wszyscy koledzy - lekarze - palili papierosy. Wtedy to było normalne. Teraz tak już nie jest.

* Prof. dr hab. Witold Zatoński, specjalista chorób wewnętrznych, epidemiolog, ekspert w zakresie zdrowia publicznego z Centrum Onkologii w Warszawie