Ustawa o telepracy rozwiąże wiele problemów ludziom, którzy chcą pracować, ale z różnych powodów nie mogą albo nie chcą przyjeżdżać codziennie do biura.
Najbardziej przyda się więc pracującym matkom, opiekunom starszych, niedołężnych osób czy niepełnosprawnym. Uchwalone wczoraj przepisy mówią dokładnie, na jakich zasadach pracodawca może zatrudnić pracownika, który z domu, za pośrednictwem telefonu i internetu będzie przesyłał szefowi efekty swojej pracy.
"Dla pracujących matek to bardzo ważna ustawa" - mówiła wczoraj zadowolona z głosowania posłanka Beata Mazurek z PiS-u, która była sprawozdawczynią projektu w sejmowych czytaniach. "Stawia pracę w domu na równi z pracą w biurze. Dzięki niej wiele kobiet nie będzie musiało wybierać między dziećmi a karierą".
Posłowie docenili wagę tych rozwiązań. Ustawa przebrnęła przez sejmowe ścieżki bez zbędnych ceregieli. "Sama się o to starałam, przed każdym kolejnym etapem wędrówki projektu namawiałam kolegów ze swojego i innych klubów, żeby nie blokowali przepisów jakimiś poprawkami" - tłumaczy Beata Mazurek.
Była jedną z nieformalnych opiekunek projektu. Razem z Izabelą Jarugą-Nowacką z SLD i Ewą Kopacz z PO na łamach DZIENNIKA podpisała oświadczenie, że będzie robić wszystko, żeby tak przydatne kobietom przepisy jak najszybciej pokonały sejmowe procedury.
"Nie oszukujmy się jednak - w promowaniu telepracy większe zasługi ma DZIENNIK niż Sejm" - dodaje Izabela Jaruga-Nowacka.
Poparcie ustawy obiecali nam też zgodnie wszyscy marszałkowie. Wicepremier Przemysław Gosiewski zapowiadał, że będzie miał pieczę nad tym, żeby prace nad ustawą szły sprawnie. Wszyscy dotrzymali słowa, zabrakło im jednak zapału w ostatnim etapie. Marszałek Ludwik Dorn wstrzymał się wczoraj od głosu, później powiedział nam, że omyłkowo. Z kolei Przemysław Gosiewski nie przyszedł do Sejmu.
Ich bierność nie zaszkodziła jednak nowym przepisom. Za telepracą byli posłowie wszystkich klubów oprócz trzech posłów PiS, którzy zagłosowali przeciw.
Co dalej? "Sama ustawa to za mało" - tłumaczy Witold Polkowski, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich, który od samego początku pracował nad nowymi przepisami. "Teraz pracodawcy muszą chcieć ją stosować w praktyce".
Przedsiębiorcy jednak podchodzą bardzo nieufnie do tego, że ich podwładni mieliby wykonywać swoje obowiązki w domu. Z badań Ministerstwa Pracy wynika, że boją się tej formy zatrudnienia.
"Bo nie mają nad pracownikiem kontroli, nie widzą go i uważają, że go nie ma w pracy" - wymienia Polkowski. "Żeby ta ustawa nie była martwym prawem, potrzebna jest jej promocja" - dodaje.