Równouprawnienie płci w edukacji – to problem, który zajmuje dziś większość krajów europejskich. Z pewnymi niechlubnymi wyjątkami, wśród których poza Węgrami, Słowacją, Estonią i Włochami jest także Polska.

Reklama

Inne kraje, choćby Albania zwiększają liczbę kobiet w organach zarządzających edukacją, zmieniają programy nauczania oraz zwalczają przypadki dyskryminacji ze względu na płeć w szkołach. – Chcemy doprowadzić do przełamania stereotypów związanych z płcią – wyjaśnia europejska komisarz ds. edukacji Androulla Vassiliou. A wszystko po to, by poprawić sytuację ekonomicznej i społeczną kobiet.

Fakty wcale nie wyglądają wesoło: wskaźnik zatrudnienia kobiet jest niższy niż mężczyzn, chociaż to one stanowią większość studentów i absolwentów uczelni wyższych. Zarabiają średnio o 17,4 proc. mniej niż mężczyźni. Są też słabo reprezentowane na stanowiskach decyzyjnych w instytucjach gospodarczych i politycznych. Także ryzyko ubóstwa jest wyższe dla kobiet niż dla mężczyzn. W większości krajów europejskich kwestie prawnej obrony przed dyskryminacją reguluje ustawa antydyskryminacyjna. W Polsce jej wciąż nie ma, choć prace nad nią trwają od lat.

– To nieprawda. Eksperci opracowujący te badania nie chcą po prostu dostrzec, że u nas też się coś pozytywnego dzieje – ripostuje Elżbieta Radziszewska, pełnomocnik rządu ds. równego traktowania. I zapowiada, że jeszcze w tym roku wejdzie w życie ustawa antydyskryminacyjna. – Będą to w zasadzie przepisy uzupełniające – zaznacza pełnomocnik rządu. Jej zdaniem 95 proc. wszystkich dyrektyw związanych z przeciwdziałaniem dyskryminacji mamy już implementowane do prawa, tyle że w kilkudziesięciu innych ustawach, chociażby w kodeksie pracy.

Reklama

Jednak przygotowany przez Radziszewską projekt spotyka się z ostrą krytyką ekspertów. – To najgorsze propozycje prawne, jakie do tej pory powstały, począwszy od 2002 r. Zakres ochrony, jaki zawiera, jest najwęższy – przekonuje Karolina Kędziora, prezes Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego. I daje przykład: pisząc o możliwościach dyskryminacji w sektorze edukacji, projekt wymienia jedynie rasę i pochodzenie etniczne. – O płci nie ma już mowy – wskazuje Kędziora.

Minister Radziszewska przekonuje, że nieumieszczenie tej kwestii w ustawie nie jest przeoczeniem, lecz celowym zabiegiem. – Inaczej nie mogłyby powstawać szkoły bądź klasy męskie czy żeńskie, bo dyrektywa unijna zabrania wykluczeń – tłumaczy. I zapewnia, że to jednak nie znaczy, iż ustawa w swoim przekazie dopuszcza dyskryminację w szkołach ze względu na płeć.

Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że sprawa równego traktowania jest u nas rozpatrywana z pewnym lekceważeniem, a ustawy jak nie było, tak nie ma. Strony przerzucają się oskarżeniami. – Politycy boją się przełamywać tematy tabu w obawie przed reakcją społeczeństwa i Kościoła – twierdzi Kędziora.

– A organizacje nie potrafiły działać na tyle skutecznie, by wymusić na politykach wprowadzenie takiego prawa życie – odpowiada jej Radziszewska. I zapowiada, że wszystkie zastrzeżenia do jej projektu zostaną przeanalizowane. Pytanie tylko kiedy.