Minister zdrowia wspomina, że ekipę specjalistów, którzy tuż po katastrofie pod Smoleńskiem polecieli z nią do Moskwy, organizowała w środku nocy. Mówi, że nikt nie odmówił i nikt nie pytał o pieniądze. Po pierwszym dniu pracy w instytucie medycyny sądowej dwoje psychologów nie wytrzymało i musiało wrócić do Polski. na ich miejsce przylecieli kolejni.
Relacjonując niemal każdą minutę, Ewa Kopacz opisuje wszystko to, co zastała w Moskwie ona i rodziny ofiar. "W hotelu naprawdę pomyślano o wszystkim. (...) O każdej porze można było zjeść coś gorącego. A kiedy pojawiały się sygnały ze strony rodzin, że potrzebują innych nadzwyczajnych usług, każde ich życzenie było spełniane bez słowa sprzeciwu" - relacjonuje.
Ewa Kopacz opowiada także dokładnie o całej procedurze identyfikacji, którą musieli przejść bliscy wszystkich ofiar. "Śledczy wypytywał o znaki szczególne - pieprzyki, blizny operacyjne, koronki zębowe. (...) I pokazywał zdjęcia z charakterystycznymi fragmentami ciała. (...) Jeśli rodzina rozpoznała w nich swego bliskiego, zapraszano ją do sali okazań" - tłumaczy. Dodaje, że okazanie odbywało się w obecności rosyjskiego śledczego i prokuratora, a także ratownika z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i psychologa.
Minister zdrowia wiele mówi o postawie rosyjskich lekarzy sądowych. "Byłam przy kilkunastu identyfikacjach i widziałam, z jaką delikatnością i starannością obchodzono się z rodzinami. By nie przeżyły szoku. By im oszczędzić drastycznego widoku" - przekonuje.
Kopacz opowiada, że praca w Moskwie była wyczerpująca do granic możliwości - i fizycznie, i psychicznie. Mówi, że sypiała w nocy po godzinę i nawet po powrocie do Polski nie była w stanie usnąć spokojnie. "Robiłam wszystko, żeby usnąć. Nie piłam kawy, nie piłam mocniej herbaty. Byłam potwornie zmęczona, fizycznie wszystko mnie bolało i nie spałam" - przyznaje.