Najwyższa Izba Kontroli oceniła dostępność usług medycznych. Izba skontrolowała sytuację na oddziałach ortopedycznych, urologicznych i neurochirurgicznych. Najwięcej pacjentów oczekiwało na zabieg na ortopedii w Szpitalu Klinicznym w Lublinie - 2758 osób, Szpitalu Klinicznym im. Dzieciątka Jezus w Warszawie - 2139. Najdłuższy czas oczekiwania to 1824 dni. Tyle czeka pacjent na wszczepienie endoprotezy w Szpitalu w Kościerzynie. W Specjalistycznym ZOZ w Inowrocławiu chorzy oczekują na ten zabieg 1258 dni.

Reklama

"Czas oczekiwania wydłuża się, bo przyjmowane są osoby spoza list lub poza kolejnością, bez wskazań medycznych. Opóźnieniom sprzyja także bałagan w prowadzeniu list oczekujących, awarie sprzętu, niedostateczne wyposażenie szpitali, braki personelu, a przede wszystkim brak pieniędzy" - powiedział PAP prezes NIK Jacek Jezierski.

Jak wynika z raportu NIK, listy oczekujących na zabiegi często były prowadzone nierzetelnie i nieprawidłowo. W 20 proc. skontrolowanych placówek przyjmowano pacjentów spoza listy, gdy nie było wskazań medycznych. A w 40 proc. kolejność wykonywanych świadczeń nie zawsze była zgodna z kolejnością zgłoszeń pacjentów.

Np. w Szpitalu Klinicznym im. Dzieciątka Jezus w Warszawie w Poradni Urazowo-Ortopedycznej w sierpniu 2009 r. przyjęto 60 pacjentów bez kolejki (prawie 38 proc. pacjentów przyjętych w tym miesiącu), z czego tylko 9 to przypadki pilne. W Szpitalu Wojewódzkim we Włocławku na Oddziale Urologii w kwietniu 2009 r. bez kolejki przyjęto 40 osób (42 proc. ogółu przyjętych), w maju 44 osoby (53 proc. przyjętych), w czerwcu 39 osób (47 proc. ogółu przyjętych). W Szpitalu Powiatowym im. Edmunda Biernackiego w Mielcu w 33 przypadkach określanych jako "stabilne" (24 proc. badanych) ustalanie kolejności przyjęć nie następowało na podstawie kolejności zgłoszeń. Podobnie w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Lesznie kolejność udzielania świadczeń 98 pacjentom zakwalifikowanym jako "stabilni" (spośród 98 objętych kontrolą) ustalana była nie na podstawie kolejności zgłoszeń.

Reklama



W raporcie Izba napisała, że wbrew obowiązkowi 17 proc. szpitali i 25 proc. poradni nie kwalifikowało pacjentów jako "przypadek stabilny", czy "przypadek pilny", co mogło stwarzać pole do nadużyć. Szpitale te nie weryfikowały także list, lub robiły to za rzadko (np. nie aktualizowano ich poprzez m.in. wykreślanie osób, które nie potrzebowały już zabiegu, na jaki się zapisały, bo wykonały go gdzie indziej lub np. zmarły).

"Rzeczywiste zapotrzebowanie na zabiegi i operacje było i jest wyższe niż ich liczba zakontraktowana przez NFZ. Nawet jeśli szpitale wykonały 100 proc. zakontraktowanych przez NFZ operacji, to i tak tworzyła się kolejka pacjentów. Aż 62 proc. poradni wykonywało co roku świadczenia medyczne na poziomie 100 proc. i więcej zakontraktowanych usług. Podstawową przyczyną kolejek jest więc brak pieniędzy" - podkreśla Jezierski.

Reklama

"Na liczbę przeprowadzonych operacji, a w konsekwencji na czas oczekiwania na zabieg, poza limitem określonym w umowie z NFZ, miało wpływ także wyposażenie szpitala. Tylko jedna trzecia skontrolowanych placówek miała tzw. sale wybudzeniowe. Szpitale, które je posiadały podczas wybudzania chorego z narkozy na sali operacyjnej przeprowadzały następny zabieg. W szpitalach, gdzie brakowało tych sal, wybudzanie odbywa się na sali operacyjnej" - dodaje prezes NIK.

Kolejną przyczyną opóźnień w wykonywaniu zabiegów są awarie sprzętu medycznego. W siedmiu skontrolowanych placówkach awarie wymuszały przesuwanie planowych zabiegów. Najczęstszą przyczyną awarii było zużycie sprzętu i konieczność jego napraw przy jednoczesnym braku aparatury zastępczej. W 13 proc. kontrolowanych szpitali brakowało odpowiedniej liczby lekarzy i pielęgniarek. Dyrekcje szpitali podejmowały wprawdzie działania zmierzające do uzupełnienia niedoborów kadrowych, ale były one nieskuteczne. Powodem był przede wszystkim brak specjalistów na rynku pracy.